Главная Случайная страница


Полезное:

Как сделать разговор полезным и приятным Как сделать объемную звезду своими руками Как сделать то, что делать не хочется? Как сделать погремушку Как сделать так чтобы женщины сами знакомились с вами Как сделать идею коммерческой Как сделать хорошую растяжку ног? Как сделать наш разум здоровым? Как сделать, чтобы люди обманывали меньше Вопрос 4. Как сделать так, чтобы вас уважали и ценили? Как сделать лучше себе и другим людям Как сделать свидание интересным?


Категории:

АрхитектураАстрономияБиологияГеографияГеологияИнформатикаИскусствоИсторияКулинарияКультураМаркетингМатематикаМедицинаМенеджментОхрана трудаПравоПроизводствоПсихологияРелигияСоциологияСпортТехникаФизикаФилософияХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника






Niespodziewana katastrofa





 

Raz jeden w przeciągu dwumiesięcznego blisko pobytu na brzegach Antarktydy naszym podróżnikom zdawało się, że widzą gdzieś na samym horyzoncie statek żaglowy, lecz było to albo złudzenie wzrokowe, albo też marynarz siedzący w bocianim gnieździe na szczycie masztu nie zwrócił uwagi na czarną smugę dymu bujającą w przezroczystym powietrzu; dość, że ta okazja spełzła na niczym. Jakaś dziwna pustka panowała w tym roku na tak zwykle uczęszczanym Morzu Weddella. Toteż nasi rozbitkowie coraz bardziej oswajali się z koniecz-nością przezimowania w tej straszliwej pustyni lodowej. Dreszcz przenikał ich serca, kiedy widzieli siebie skulonych w swoim nędznym schronisku, pozbawionych tygodniami możności wyjścia na powietrze ścięte 50° mrozem lub biczowane śnieżycą podczas straszliwego orka-nu. W dodatku ta długa, nieubłagana, gasząca wszelkie życie duchowe noc polarna!

W miarę tego jak upływało zimne, antarktyczne lato, które wcale prawie nie różniło się od zimy, chyba tylko tym, że było pełne słońca i światła, gasły ostatnie iskierki nadziei, tlące jeszcze w duszy naszych bohaterów. Sternik, jakby chcąc mieć czyste sumienie, że nie prze-gapił żadnego statku ani szalupy, przesiadywał godzinami u masztu sygnałowego, bacząc, ażeby wicher nie zerwał flagi i żeby lampa tranowa dawała dostatek dymu. Lecz to wszystko na nic się nie zdało. Gwiazda dzienna, zakreślając niewielkie koła na firmamencie, zniżała się ku horyzontowi coraz bardziej. Za jakieś trzy do czterech tygodni miał nastać długotrwały zmierzch, kiedy to lodowce grają najpiękniejszymi rubinowoametystowymi barwami, a potem słońce miało pożegnać na całe pół roku lodowatą pustynię. Nic więc dziwnego, że rozpacz ujmowała w swe szpony dusze żeglarzy powietrznych, wyrywała z nich resztki nadziei i pogrążała ich w melancholijny nastrój, z którego tylko sternik, dzięki swemu wrodzonemu humorowi, potrafił się od czasu do czasu wyrwać.

Było to w marcu, odpowiadającym mniej więcej październikowi na półkuli północnej, kiedy wybuchła nowa straszliwa burza, jedna z tych konwulsji nawiedzających atmosferę Antarktydy z krótkimi przerwami. Ponieważ pałacyk kryształowy nie wystawał prawie wcale nad powierzchnię lodowca, przeto wichura nie mogła mu uczynić wiele szkody. Dach przy-mocowany wbitymi w lód kołkami i przywalony na skrajach dużymi bryłami lodu i kamienia-mi, opierał się dzielnie podmuchom orkanu, dzięki czemu mieszkańcy mogli spokojnie ocze-kiwać końca zawieruchy. Starali się tylko usuwać z dachu pałacyku nadmiar śniegu, który by mógł połamać krokwie bambusowe. Wichura była tak silna, że zmiatała tworzące się zaspy i zdmuchiwała je wielkimi chmurami we wzburzone fale oceanu. Takie długotrwałe, bo nieraz ciągnące się przez cały tydzień nawałnice, wiele dawały się we znaki naszym rozbitkom, którzy spędzali czas na przyrządzaniu sobie strawy i krótkich rozmowach. Przeżuwano w nich do nieskończoności minione wrażenia. Gromski przy lampie tranowej, wydającej przykrą woń, uzupełniał swój dziennik podróży, zapisywał rozmaite zaobserwowane fakty, wyniki badań meteorologicznych, słowem, starał się, jak to się mówi, w miarę możności zabijać czas.

Sternik znalazł sobie inne zajęcie. Z wielkim nakładem trudu budował kajak według modeli widzianych u Eskimosów. Z kilku cięższych tyczek bambusowych mocnymi ścięgna-mi zabitych zwierząt powiązał zgrabnie szkielet, który potem obciągnął grubą, doskonale zeszytą skórą z fok. Miał on dużą wprawę w szyciu żagli, jak każdy zresztą marynarz, i ściany kajaka okazały się tak szczelne, że na pewno nie przepuszczałyby wody.

Wiosła zrobił z bambusów i kawałków blachy, mocno doń przybitych. Łódka miała rozmiary dostateczne, ażeby pomieścić trzech ludzi. Za balast posłużyły różne ciężkie przed-mioty i zapasy żywności, żagiel uszyto z powłoki balonu. Po paru tygodniach usilnej pracy James mógł się pochwalić dokonanym dziełem.

— Nie wiadomo, czy ten kajak nie przyda nam się bardzo w krytycznej chwili — mówił — przecież może się zdarzyć, że dostrzeżemy w pobliżu przylądka jakąś łódź wielorybniczą, która nie zwróci na nasze sygnały uwagi, wówczas długo się nie namyślając spuścimy na morze kajak i całą parą popłyniemy w kierunku naszych wybawców, którzy oby zjawili się jak najprędzej.

Na taki przypadek przygotowano się zawczasu i czekano cierpliwie, lecz niestety, nadaremnie. Burza, o której wspominaliśmy, miała się już ku schyłkowi, nasi podróżni spali smacznie na stosie skór foczych, w miłym cieple rozsiewanym po izdebce przez płomień lampy tranowej, chwilami tylko przerywało ich sen jakieś potężniejsze szarpnięcie hulającej po lodowcu wichury, która nieraz była tak potężna, że zrzucała z dachu mniejsze bryły lodu. Zdawało się, że w tym wgłębieniu wykopanym na głębokość paru metrów w cielsku kolosal-nego lodowca, w oddaleniu 200 m od granic bariery, o którą rozbijały się z grzmotem bałwa-ny rozhukanego morza, żadne niebezpieczeństwo nie grozi mieszkańcom lodowego pałacyku.

Lecz niestety stało się inaczej. Ze smacznego, na wpół letargicznego snu w dniu szóstym marca zbudził niespodziewanie naszych rozbitków przeraźliwy grzmot: była to jakby salwa kilkuset dział wielkiego kalibru albo uderzenie tysiąca piorunów. Grzmot ten trwał kilkanaście sekund. Równocześnie mieszkańcom kryształowego pałacyku wydawało się, że lecą gdzieś w otchłań. Byłoż to złudzenie, jakiś sen koszmarny czy też rzeczywistość? Wszyscy trzej przerażeni zerwali się na równe nogi. Sternik pośpieszył do schodków prowa-dzących na zewnątrz, lecz cofnął się raptownie pod naporem wody morskiej, która nagle silną falą wdarła się do kryształowego pałacu. W jednej chwili wszystkie skóry, służące za posła-nie, zaczęły pływać; woda sięgała naszym rozbitkom powyżej kolan i poziom jej podnosił się z każdą sekundą.

— Cóż to znaczy do wszystkich diabłów?! — krzyknął sternik nie wiedząc, jak sobie wytłumaczyć to dziwne zjawisko. — Skąd wzięła się tu woda? Przecież znajdujemy się na szczycie lodowca. o kilka pięter ponad powierzchnią oceanu.

Kapitan Ford usiłował wydostać się na zewnątrz pałacyku, gdyż fala przestała już chlustać do wnętrza. Podniósł zasłaniającą schodki skórę i wytknął głowę na świat boży. To, co ujrzał w tej chwili, była to jakaś nieprzenikniona chmura śniegu, która jednak szybko opadała, uniesiona wichrem do morza. Lecz co wprawiło w niesłychane zdumienie dzielnego marynarza, to kołysanie się lodowca, który, jak dotąd, był całkiem nieruchomy. Po chwili wszyscy trzej mieszkańcy kryształowego pałacyku znaleźli się na wolnym powietrzu wśród gęstej śnieżycy, która nie pozwalała im widzieć dalej, jak na kilkanaście kroków. Stąpali oni po powierzchni śniegu, który wyglądał tak, jakby przed chwilą był zanurzony w wodzie. W pobliskich szczelinach nagromadziło się jej sporo. Ford zbadawszy to wszystko uważnie, chwycił się za głowę.

— Ależ my płyniemy po oceanie! Czuję wyraźnie kołysanie się lodowca pod nogami. Nie chce się wierzyć, a jednak jesteśmy mimowolnymi świadkami narodzin nowej góry lodo-wej.

— Co też pan mówi? — zdumiał się Gromski.

— Ależ nie mylę się! — zawołał Ford. — Czyż nie słyszy pan grzmotu bałwanów morskich bijących o ścianę góry lodowej. na której się znajdujemy? Teraz już rozumiem wszystko. Ta burza przyśpieszyła widocznie katastrofę, którą powinniśmy byli przecież przewidzieć. Skraj lodowca, podmywany szalejącymi falami, no i porwany własnym swym ciężarem, załamał się nagle z ogłuszającym grzmotem, który nas tak przeraził. Utworzyła się młoda góra lodowa, na której znaleźliśmy się tak niespodziewanie. Teraz widzę, jak wielka była nasza nieostrożność, żeśmy się osiedlili o dwieście metrów zaledwie od pionowej ściany, którą lodowiec opadał w morze. Zdaje się, że kilkanaście milionów ton lodu odłączyło się wraz z naszym pałacykiem kryształowym od lodowej bariery. W pierwszej chwili nasza góra lodowa spadając w otchłań zanurzyła się na chwilę i dlatego też woda wdarła się do naszego schroniska. Całe szczęście, że dach był tak szczelny i że skóra razem ze śniegiem, nawianym przez burzę, dokładnie przykrywała wejście do naszej izdebki. Gdyby nie to wszystko, utonęlibyśmy bez ratunku w ciągu tych paru minut, podczas których potężny odłam lodowca zanurzył się w morzu. Wiadomo jednak, że lód jest znacznie lżejszy od wody. toteż wnet wypłynął na powierzchnię, co nas uchroniło od niezawodnej śmierci.

Sternik przysłuchiwał się tym wywodom kiwając powątpiewająco głową.

— Czyż to być może? Przecież zbudowaliśmy nasz pałac kryształowy o jakieś trzysta kroków od morza. Czyżby taki szmat lodu mógł się oderwać od lodowca?

— Dlaczegóżby nie? Wszak nieraz góry lodowe miewają po kilka kilometrów długości i szerokości; skoro tylko burza minie i zaświeci słońce, zbadamy dokładnie rozmiary wyspy, na której w tej chwili unosimy się wśród wzburzonego morza.

Na tę chwilę czekano jeszcze kilkanaście godzin. Przez ten czas pędzona orkanem góra lodowa oddalała się coraz bardziej od Przylądka Pingwinów. Kiedy wreszcie przejaśniło się niebo, nasi podróżni przekonali się, że nowourodzona góra lodowa, która ich unosiła na swym grzbiecie, miała bardzo pokaźne rozmiary. Linia pęknięcia leżała o jakieś sto metrów od pa-łacyku kryształowego w kierunku południowym. Powierzchnia tej pływającej wyspy według przybliżonej oceny kapitana wynosiła jakieś 4-5 ha, co napełniało serca podróżników pewną otuchą.

— Nasza góra lodowa ma wcale pokaźne rozmiary — radował się James..— Daje nam ona na razie zupełnie pewne schronienie. Możemy na niej podróżować bezpiecznie, choćby przez dwa lata, zanim ulegnie, jak wszystkie tego rodzaju twory, zniszczeniu przez fale burz, słońca i wichry. Jakie to szczęście, że nasze zapasy, nasz przytulny pałacyk kryształowy, nasza nędzna chudoba ocalała wraz z nami. Przynajmniej nie pomrzemy z głodu, a wody do picia z topionego lodu słodkiego mamy zapas niewyczerpany.

Gromski, słuchając tych wywodów marynarza, uśmiechnął się melancholijnie.

— Tak, na razie nic nam nie grozi — mówił namyślając się — lecz znajdujemy się na łasce prądów wichru, które nie wiadomo dokąd nas zaniosą. Daj Boże, żebyśmy posunęli się na naszej wyspie pływającej jak najdalej ku północy w morza nieco cieplejsze, gdyż tam mamy większą szansę napotkania jakiegoś statku wielorybniczego.

— Szkoda tylko — dodał kapitan Ford — że nie znamy dokładnie kierunku i siły prądów morskich, jakie panują obecnie na tych morzach.

 

Date: 2016-02-19; view: 365; Нарушение авторских прав; Помощь в написании работы --> СЮДА...



mydocx.ru - 2015-2024 year. (0.007 sec.) Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав - Пожаловаться на публикацию