Главная Случайная страница


Полезное:

Как сделать разговор полезным и приятным Как сделать объемную звезду своими руками Как сделать то, что делать не хочется? Как сделать погремушку Как сделать так чтобы женщины сами знакомились с вами Как сделать идею коммерческой Как сделать хорошую растяжку ног? Как сделать наш разум здоровым? Как сделать, чтобы люди обманывали меньше Вопрос 4. Как сделать так, чтобы вас уважали и ценили? Как сделать лучше себе и другим людям Как сделать свидание интересным?


Категории:

АрхитектураАстрономияБиологияГеографияГеологияИнформатикаИскусствоИсторияКулинарияКультураМаркетингМатематикаМедицинаМенеджментОхрана трудаПравоПроизводствоПсихологияРелигияСоциологияСпортТехникаФизикаФилософияХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника






W KRYSZTAŁOWYM PAŁACU





 

Podróż do nieszczęsnego aerostatu, który po bohaterskiej walce o zdobycie bieguna południowego wydał ostatnie tchnienie na skraju lodowca, zajęła naszym wędrowcom kilka-naście godzin. Kiedy nareszcie dotarli do stosu jedwabiu, zabrali się natychmiast do porozci-nania go na duże płaty. Nie można było nawet marzyć o tym, żeby tak wielki ciężar zabrać za jednym razem, toteż musiano się ograniczyć do jednego kwadratu, mierzącego około 100 m²; miał on posłużyć za materiał na dach.

Dołączono do tego ładunku jeszcze kilka grubszych bambusów, które były przeznaczo-ne na krokwie, i z tym ładunkiem powędrowano do Przylądka Pingwinów. Przed odjazdem zabezpieczono jednak resztę materiału, układając na nim kilkanaście ciężkich brył lodu, gdyż obawiano się, że jakiś orkan uniesie te szczątki do morza, co by stanowiło ogromną stratę dla rozbitków powietrznych. Musiano tę mozolną wycieczkę powtórzyć jeszcze dwukrotnie, aże-by zdobyć materiał do wytapetowania ścian lodowego pałacu.

W czasie tych wędrówek odkryli miejsce, którędy, jak się przekonano, pingwiny wydo-stawały się na strome ściany lodowca. James ze zdziwieniem przekonał się, że te ptaki, poma-gając sobie dziobem i szczątkowymi skrzydłami, wspinały się bardzo zręcznie, nawet po du-żych pochyłościach. Dostrzeżono kilka z nich w znacznej odległości od miasteczka. Co skła-niało pingwiny do tak odległych wycieczek? James był przekonany, że nie udawały się one ani na łowy, ani dla zażycia ruchu, lecz w poszukiwaniu kamieni potrzebnych im do budowy gniazd. Napotkano nawet poważnego pingwina niosącego w stronę przylądka spory kamień w dziobie. Okazało się stąd, że domysł Jamesa był trafny.

— Jestem starym kawalerem — zrzędził poczciwy sternik — gdyż zawsze lękałem się kłopotów i trudów, nieodłącznych od założenia własnej rodziny i gospodarstwa. Ten biedak — dodał wskazując na dźwigającego kamień pingwina — musi się porządnie napracować, żeby znieść aż stąd materiał na gniazdo. Zauważyłem, że te ptaki są bardzo zazdrosne o swoją własność. Jeżeli nawet mają nadmiar kamyków, to ani jednego nie użyczą sąsiadowi znajdu-jącemu się w potrzebie. Nie można się dziwić temu egoizmowi, skoro, jak widzimy, po jeden kamyk trzeba wędrować kilka mil drogi, w dodatku wspinając się przez jedną ze szczelin na powierzchnię lodowca.

Zaintrygowany, którędy pingwiny wyłażą z przylądka na szczyt bariery, James poszedł nieco dalej i przekonał się, że o paręset metrów w kierunku zachodnim istnieje doskonale udeptana, niezbyt stroma ścieżka, prowadząca przez bardzo głęboką rozpadlinę lodowca do samego krańca zachodniego przylądka. Skorzystano skwapliwie z tego ułatwienia. Spuszcza-nie się bowiem z ciężko obładowanymi sankami z bariery w dół do przylądka było nader mo-zolne i niebezpieczne.

— Im lepiej poznaję te ptaki, tym bardziej muszę je podziwiać. Jeżeliby pan je widział w wodzie, tak jak ja niedawna, to musiałby pan przyznać, że są wprost rekordowymi pływakami i nurkami, poruszają się bowiem zgrabnie i szybko. Raz goniłem bezlotka, który mi się wydał bardzo tłusty i zdatny na pieczyste, chciałem zarzucić mu pętlę na szyję, lecz przekonałem się, że to niełatwa sprawa. Kiedym go już doganiał, kładł się na brzuszek i odpychając się nogami, skrzydłami i dziobem, ślizgał się po śniegu tak chyżo, że biegnąc z całych sił nie mogłem go dognać. Potem natrafiwszy na pochyłość, pokazał mi, że umie zjeżdżać po lodowym zboczu nie gorzej niż jaki sportowiec na saneczkach. Pingwiny żywią się często rybami, jednak głównym ich pożywieniem są drobne skorupiaki — małe, czerwone raczki, i dlatego też to cuchnące błoto, w którym drepczą mieszkańcy naszego miasteczka i nieraz się w nim porządnie unurzają, ma ten odcień.

— Twoje spostrzeżenia, kochany Jamesie, są bardzo interesujące. Ja ze swej strony chciałbym jeszcze coś dodać o wrogach, których mają te ptaki. Najgroźniejszy spomiędzy nich to pewien gatunek delfina, nazywany po łacinie Orca gladiator, rabuś i rozbójnik, znany także i w cieplejszych morzach. Foki także polują na pingwiny, które lękają się jak ognia ich paszczy zaopatrzonych w ostre zębiska.

Robiąc te spostrzeżenia nad życiem i obyczajami bezlotków nasi podróżni rozglądali się po lodowcu, szukając na jego powierzchni miejsca najlepiej nadającego się do urządzenia pałacyku kryształowego, jak już z góry nazwał sternik to przyszłe schronisko. Powierzchnia lodowca była tutaj prawie zupełnie równa, pozbawiona głębszych rozpadlin poprzecznych. Po pewnym namyśle zatrzymano się w punkcie odległym o jakieś sto kilkadziesiąt metrów od jego skraju, opadającego stromą ścianą do morza.

Za pomocą młotków i dłuta, osadzonego na bambusowym drążku, zakreślono czworo-bok na powierzchni i zaczęto wrębywać się w głąb. Okazało się, że narzędzia, którymi rozpo-rządzali, nie bardzo nadają się do tej ciężkiej pracy. W ciągu dwudziestu czterech godzin zdołano zagłębić się zaledwie na pół metra. Ponieważ zaś głębokość tego dołu miała, według planu Gromskiego, mierzyć 2 m, przeto naszych podróżników czekało bardzo ciężkie zada-nie. Wyrąbanie w twardym lodzie tak głębokiej jamy i wyniesienie okruchów na zewnątrz zajęło, z krótkimi przerwami na wypoczynek, cały tydzień czasu. Musiano znowu odbyć wy-cieczkę do szczątków balonu, żeby przytransportować materiał do wyłożenia ścian. Inaczej bowiem lód byłby łatwo topniał i gromadziłaby się na podłodze woda. Toteż upłynęło sporo czasu, zanim kryształowy pałac był gotów na przyjęcie mieszkańców. W pośrodku umie-szczono spory płaski kamień, na którym miała stanąć kuchenka. Głaz ten zastępował równo-cześnie stół; zamiast krzeseł użyto innych, nieco mniejszych.

Okazało się, że pomimo nieprzezroczystego dachu, który w dodatku przykryto warstwą śniegu oblanego wodą, w kryształowym pałacyku było dość widno, gdyż promienie światła, ukośnie padającego na lodowiec, przenikały aż tutaj, rozpraszając ciemności. Z dachu wysta-wała rura bambusowa mająca zastępować komin. Spiżarnię założono o parę metrów od pała-cyku. Była to płytka jama wydrążona w lodzie i przykryta kawałem jedwabiu, który obcią-żono kamieniami, ażeby go wiatr nie zerwał. Kiedy już pałacyk kryształowy był całkiem go-tów, zainstalowano się w nim na stałe. Ułożono w trzech rogach trzy kołdry wełniane, przy-krywające pulchne skóry bezlotków, doskonale zastępujące piernaty. Tak więc ujrzano się w posiadaniu przytulnego, zacisznego, widnego schroniska, gdzie nawet najsilniejsze wichry nie dawały się odczuwać. Z jednego boku prowadził na zewnątrz rodzaj schodków wykutych w lodzie z wielką starannością rękami sternika. Wychodząc podnosiło się szmat jedwabiu zastę-pującego drzwi. Pierwszy nocleg przekonał naszych bohaterów, że pałacyk kryształowy jest daleko praktyczniejszy aniżeli chata zbudowana z brył lodu, jak to czynią Eskimosi. Gromski tylko obawiał się, że, na skutek obecności trzech ludzkich ciał i palącej się przez jakąś godzi-nę dziennie kuchenki, ściany domku zaczną topnieć, woda nagromadzi się pod jedwabiem i zaprowadzi wilgoć w tym oryginalnym mieszkaniu. Dla zapobieżenia temu w samym środku wyżłobiono jeszcze małą studzienkę, ażeby do niej ściekała woda, gdyby temperatura w pałacyku okazała się zbyt wysoka. Lecz na razie nie zauważono, ażeby lód wewnątrz pała-cyku topniał. Temperatura bowiem na zewnątrz wynosiła pomimo pełni lata antarktycznego około 20° niżej zera. W samej zaś izdebce termometr wskazywał 3-5° ciepła.

— No, wytrzymamy tutaj nawet przez całą zimę! — zawołał kapitan zbadawszy dokła-dnie powyższy stan rzeczy.

— Całą zimę? — oburzył się sternik. — Ani myślę bawić tak długo w tym podłym kraju. Nawet na Szpicbergu, nawet w Grenlandii lato bywa dosyć ciepłe. Widziałem tam na własne oczy malutkie łączki między skałami, gdzie kwitły roślinki, które można by przykryć naparstkiem. Trafiają się tam nawet zarośla karłowatych wierzb i brzózek, w których czło-wiek może się schować od biedy. Tutaj zaś to istne piekło lodowe. Powiedzcie no, ludzie, że mamy właśnie sam środek lata, że pingwiny nasze już cieszą się świeżo powykluwanymi z jaj kurczątkami, podobnymi do srebrzystych kulek, a tutaj nigdzie nie dostrzegłem ani jednego źdźbła trawki, najmarniejszej rośliny!

— Ocean Lodowaty Północny — wtrącił kapitan — to wielka misa wody, otoczona ze wszystkich stron lądem. Daje się tam także odczuć wpływ ciepłego Golfsztromu, wobec cze-go nie można się dziwić, że klimat arktyczny jest znacznie łagodniejszy aniżeli na Antarkty-dzie, obszernym lądzie, otoczonym ze wszystkich stron bezmiarem oceanu skutym w pancerz lodowy. Jest to kraina wiecznej zimy, co mieliśmy sposobność naocznie stwierdzić.

— Oby twoje życzenia, kochany sterniku, spełniły się jak najprędzej — rzekł Gromski — lecz co do mnie, nie jestem tak dobrej myśli, jak ty. Na cóż możemy liczyć? Nasz aparat do porozumiewania się na odległość przydałby nam się dzisiaj, spróbowalibyśmy dać znać o sobie światu i błagać o ratunek, a może nawet „Prezydent Lincoln” pochwyciłby nasze sygna-ły i, pokonawszy zagradzające mu drogę kry i góry lodowe, dotarłby do tych pustkowi i za-brałby nas na swój pokład.

— Ja sądzę — wtrącił kapitan Ford — że cała nasza nadzieja spoczywa w łowcach wielorybów lub myśliwych polujących na foki, którzy w pogoni za zyskiem zapuszczają się w te dzikie strony na swych wątłych nieraz barkach. Jednakże musieliby oni dostrzec naszą obecność w pustyni lodowej, dlatego też musimy postarać się o jakiś sygnał, jaką flagę czy coś podobnego.

Inżynier zamyślił się.

— Zwiążemy kilka prętów bambusowych razem i otrzymamy maszt długości kilkunastu metrów. Na jego szczycie zawiesimy flagę i umieścimy ją na skraju bariery lodowej, tak ażeby była dobrze widoczna z morza.

— Nie zawadzi — pochwalił James — ale zważ pan, inżynierze, że do wolnego morza jest stąd parę kilometrów, gdyż kry przywarły do lądu i tamują do niego dostęp szalupom wielorybników. Jeżeliby któraś z nich w pogoni za ranną zdobyczą zapuściła się aż do same-go brzegu, to wątpię, czy dostrzeże naszą chorągiew. Chyba że ją zrobimy dużą., ale wówczas wiatr albo przewróci, albo złamie nasz maszt.

— Słuszna uwaga, sterniku — przyznał Ford. — Zrobimy więc daleko praktyczniej.

— Cóż pan wymyślił, mój kapitanie? — zagadnął zaciekawiony sternik.

— Mamy tran wytopiony z foki, mamy parę garnków, otóż z jednego z nich zrobimy sobie lampę, ale taką, żeby wydawała jak najwięcej czarnego dymu. Zapalimy ją na przyląd-ku. Albo nie, bo pingwiny mogą się do niej dobrać, wiadomo bowiem, jak są ciekawe. Chyba najlepiej będzie postawić ją obok masztu sygnałowego. Wprawdzie wiatr będzie bardzo prze-szkadzał unosić się w górę tej dymnej smudze, lecz mimo to obecność ognia w tak odludnych okolicach Antarktydy zwróci uwagę każdego, kto będzie przepływał w pobliżu bariery. Chyba nie przesadzę, gdy powiem, że taki sygnał będzie doskonale widzialny z odległości kilkunastu mil morskich.

— A więc zabierajmy się zaraz do roboty! Knot zrobimy z jedwabiu, a tranu to już ja się postaram dostarczyć, ile będzie potrzeba.

W ciągu kilku godzin projekt powyższy doczekał się realizacji. Lampa otoczona bryła-mi lodu, celem ochrony jej od silnych podmuchów wichru, stanęła niebawem w odległości kilkudziesięciu metrów od pałacu kryształowego i zionęła nieprzerwaną kolumną czarnego dymu ku bezobłocznemu w tych czasach niebu. Sternik zacierał ręce patrząc na tę kręcącą się, jak jaki wąż. ciemną smugę, odbijającą doskonale od srebrzystej bieli śniegów i lodów.

— Byliby chyba ślepcami, gdyby nie zauważyli takiego doskonałego i wymownego sygnału. Przecież każdy dobrze rozumie, że nie ma dymu bez ognia, a ognia bez człowieka — mówił sternik.

Teraz cokolwiek nadziei wstąpiło w serca rozbitków powietrznych. Wiedzieli oni, że okolice Morza Weddella są latem nawiedzane przez liczne statki wielorybnicze, które szerzą zniszczenie pomiędzy olbrzymami zamieszkującymi wody Antarktydy. Lada dzień sygnał może być dostrzeżony i nadejdzie tak gorąco oczekiwana pomoc. Jednakże sternik, który co parę godzin dolewał świeżego tranu do lampy, poprawiał knot, zwęglający się, niestety, dość szybko, spostrzegł wkrótce, że dymny wąż przestał wić się ponad lodowcem. Zaklął więc siarczyście swoim zwyczajem, przerwał drzemkę po obiedzie, złożonym ze smacznego befsztyka z fokowiny, i wypełznął z kryształowego pałacu, ażeby zbadać przyczynę tego niepożądanego zjawiska. Kiedy zbliżył się nieco do tyki sygnałowej, w której sąsiedztwie umieszczono lampę, dojrzał coś takiego, co go wprawiło najpierw w okrutne oburzenie, ale później uczucie to przemieniło się nagle w gromki śmiech. Z ust szanownego sternika wysko-czyła cała lawina iście marynarskich przekleństw. Schwycił tyczkę bambusową i pędem po-biegł w stronę flagi.

— A nicponie przeklęte, a łobuzeria, a kto by to pomyślał, że się aż tutaj wgramolicie swymi niezdarnymi nożyskami, żeby tylko zaspokoić jakiś chorobliwy instynkt badania nie-znanych rzeczy. Ale przecież powinienem już was dobrze znać. Nie dalej, jak parę dni temu musiałem was przepędzać, boście przeszkadzali naszemu kapitanowi, kiedy sekstansem mie-rzył wysokość słońca. Kto by pomyślał, że ta flaga i ten dym ściągnie tutaj cały tłum gapiów.

Istotnie, maszt sygnałowy i kopcącą lampę otoczyło kilkadziesiąt pingwinów które przyglądały się tym nie znanym sobie przedmiotom z najwyższym podziwem, kiwając głowa-mi i wydając jakieś niesamowite odgłosy, wyrażające zapewne w ich języku podziw. Niektóre z ptaków poprzeskakiwały wał z odłamów lodu otaczający lampę i, pragnąc zapewne zapo-znać się lepiej z nigdy nie widzianym przez nie zjawiskiem ognia, przewróciły naczynie z tranem. Nic więc dziwnego, że knot zagasł i dymny sygnał zniknął. Tym razem sternik okazał się bardzo mało tolerancyjny, choć, jak dotąd, ciekawość pingwinów budziła w nim tylko wesołość. Rozgniewało go to sprofanowanie świętego znicza, który według niego musiał być nietykalny, albowiem zależało od niego życie trzech rozbitków powietrznych. Zaczął więc z zapałem tłuc trzymanym w ręku kijem po czarnych plecach skrzydlatych gapiów. Przerażone ptaki zaczęły pierzchać w nieładzie, przewracając się wzajemnie w tłoku. Rozlegały się okrzyki przerażenia i cała ta gromadka ciekawskich rozproszyła się w popłochu. Większość bezlotków kładła się na lodzie białymi piersiami i, machając skrzydłami, umykała z szybko-ścią strzały. Niebawem sternik pozostał sam, poprawił uszkodzony knot, przyniósł świeżego tranu i wąż dymny znów wzbił się ku niebu. Musiał jednak położyć daleko większe odłamy lodu dookoła garnka, ażeby zabezpieczyć skutecznie lampę przed nowymi odwiedzinami natrętów. Lecz i to niewiele pomogło, codziennie bowiem przez kilka dni ponawiały się te wizyty mieszkańców przylądka, wszystkie ptaki widocznie musiały zadośćuczynić swym badawczym instynktom. Niektóre z nich, kierując się snadź węchem, wyszperały widocznie wejście do pałacyku kryształowego, bo słychać było wyraźnie tupotanie po dachu. Raz nawet sternik, wychodząc dla zasilenia lampy z garnuszkiem tranu, spotkał u samego wyjścia duże-go pingwina, który przedostał się pod jedwab zastępujący drzwi i już zstępował niezdarnie po schodkach w dół.

— Dla Boga, czego tu chcesz, gapiu! — zawołał James usuwając się ptakowi z drogi. — Doprawdy niesłychane dzieją się tu rzeczy! Pieczeń sama idzie do kuchni.

Kapitanie, kapitanie! — dodał schylając się do wnętrza pałacu kryształowego, gdzie Ford był właśnie zajęty przyrządzaniem obiadu — doskonałe pieczyste odwiedziło nas.

Nie okazując żadnej obawy niezgrabny ptak zszedł po schodkach i znalazł się we wnę-trzu schroniska, gdzie tę jego wizytę przyjęto gromkim śmiechem.

— Przecież to gość! — zawołał kapitan zwracając się do inżyniera. — Należy z nim postąpić według praw obowiązujących w świecie cywilizowanym. No, kochaneczku — mówił głaszcząc po czarnoaksamitnym łebku zdziwionego nieco tym nowym otoczeniem pingwina. — Ciesz się, że sternik śpieszy się tak do naszej lampy, bobyś już stąd nie wyszedł cało. Wracaj do swojej rodzinki i pamiętaj, że ciekawość to pewna droga do piekła.

To rzekłszy kapitan wziął na ręce delikatnie jak małe dziecko oryginalnego gościa i wyniósł go na zewnątrz. Tam dał mu porządnego klapsa w kark i na tym skończyło się.

Od tej pory nasi podróżni musieli kolejno pełnić straż przy fladze sygnałowej, gdyż wizyty pingwinów przez kilka dni następnych powtarzały się. W końcu całe miasteczko wido-cznie zapoznało się już dokładnie z tymi dziwnymi, nigdy nie oglądanymi przedmiotami i natręci przestali się ukazywać. Sternik odetchnął, gdyż to czuwanie godzinami na przejmują-cym wietrze pod masztem porządnie dało mu się we znaki. Odtąd tylko cztery razy na dobę zasilano tranem lampę, poprawiano knot i z zadowoleniem przyglądano się czarnej smudze, która nie mogła ujść uwagi przepływających w pobliżu okrętów albo szalup wielorybniczych. Uzyskawszy z tej strony spokój, zabrano się energicznie do łowów na foki i słonie morskie, gdyż należało na wszelki wypadek przygotować zawczasu duży zapas żywności i opału na zimę. Wprawdzie sternik odrzucał stale przypuszczenie, że trzeba będzie długą noc podbiegu-nową spędzać na wybrzeżach Antarktydy, lecz należało być gotowym na najgorsze.

 

Date: 2016-02-19; view: 320; Нарушение авторских прав; Помощь в написании работы --> СЮДА...



mydocx.ru - 2015-2024 year. (0.006 sec.) Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав - Пожаловаться на публикацию