Главная Случайная страница


Полезное:

Как сделать разговор полезным и приятным Как сделать объемную звезду своими руками Как сделать то, что делать не хочется? Как сделать погремушку Как сделать так чтобы женщины сами знакомились с вами Как сделать идею коммерческой Как сделать хорошую растяжку ног? Как сделать наш разум здоровым? Как сделать, чтобы люди обманывали меньше Вопрос 4. Как сделать так, чтобы вас уважали и ценили? Как сделать лучше себе и другим людям Как сделать свидание интересным?


Категории:

АрхитектураАстрономияБиологияГеографияГеологияИнформатикаИскусствоИсторияКулинарияКультураМаркетингМатематикаМедицинаМенеджментОхрана трудаПравоПроизводствоПсихологияРелигияСоциологияСпортТехникаФизикаФилософияХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника






Koniec dramatu





 

Dzięki ocalonemu sekstansowi i chronometrowi, które to narzędzia sternik zawczasu wraz z odrobiną zapasu żywności umieścił w tyle kajaka, kapitan Ford mógł określać co parę dni położenie geograficzne wyspy pływającej. Okazało się, że góra lodowa, unoszona nieraz przeciwnymi prądami, zakreślała bardzo kapryśną linię na powierzchni oceanu. Całe to rojo-wisko gór lodowych, otaczające siedzibę naszych rozbitków, towarzyszyło im w tej dziwacz-nej wędrówce. Oznaczywszy na mapie, po trzech dniach pogoni za parowcem, położenie ich wyspy, Ford stwierdził, że znajdują się na bezbrzeżnym Oceanie Południowym o dwieście z górą kilometrów od wybrzeży Antarktydy. Przylądek Pingwinów znajdował się więc w niedostępnej już dla rozbitków odległości; powrócić tam na kajaku byłoby przedsięwzięciem bardzo ryzykownym, gdyż taka podróż zajęłaby przynajmniej tydzień czasu, a w tym okresie można było spotkać się z jaką burzą, która pochłonęłaby wątły stateczek. Kapitan wiedział doskonale, jak na tej bezkresnej, wodnej pustyni podczas huraganu wzdymają się istne góry wodne, które bywają niebezpieczne nawet dla większych statków, cóż dopiero mówić o takiej łupinie, jaką był sklecony naprędce kajak.

Nie pozostało więc nic innego, jak trwać w bezczynności i oczekiwać końca tego dra-matu, którego nasi rozbitkowie byli, niestety, aktorami. Jednakże sternik, obdarzony niezło-mną energią i nie mogący po prostu oczekiwać na niechybną śmierć z założonymi rękami, zabrał się do budowy tak zwanego iglö, to znaczy chatki Eskimosów, z odrywanych od góry lodowej brył lodu. Było to konieczne, gdyż przenikliwy, mroźny wiatr dawał się bardzo we znaki rozbitkom.

Dopiero kiedy ten ul z lodu, jak go nazywał Gromski, był ukończony i bryły oblane wodą spoiły się mocno razem, wprowadzono się do tego marnego schroniska, zrobiono lampę tranową z jednego kubka aluminiowego, jaki pozostał z dawnych naczyń kuchennych, i przy tym nikłym płomieniu zdołano się nieco ogrzać. Drugi, trochę większy garnek z tego samego metalu służył do topienia lodu i otrzymywania wody zdatnej do picia. W tej słodkiej wodzie gotowano zupę z mięsa foki, która z małym dodatkiem soli jako tako podtrzymywała wyczer-pane organizmy naszych bohaterów. Było to jednak naprawdę wstrętne jadło, które niebawem okrutnie się naprzykrzyło nawet niewybrednemu sternikowi.

Z wysokości, na jakiej znajdował się lodowy pałacyk, starano się dostrzec jakąś fokę na jednej z kier, które unosiły się w pobliżu góry lodowej. Widocznie jednak te stworzenia nie znajdowały odpowiedniego dla siebie miejsca do wylegiwania się na słońcu, gdyż żadna zwierzyna nie ucieszyła spragnionych nowego pokarmu rozbitków. Raz nawet sternik w towarzystwie kapitana wyprawili się na łowy, błąkali się przez parę godzin po morzu, upatrując daremnie zdobyczy. James zarzuciwszy wędkę z kawałkiem mięsa na przynętę, po długich próbach zdołał wyłowić parę ryb, które usmażono nad płomieniem tranowej lampy.

Dni wlokły się niezmiernie monotonnie. Przeważnie spano w głębi igło, ustawiwszy uprzednio straż przy tyce sygnałowej. Co cztery godziny warta zmieniała się, chodziło bo-wiem o to, ażeby nie przegapić jakiegoś statku, który mógł się lada chwila ukazać na morzu. Ponieważ zaś zapas tranu był bardzo szczupły, przeto o sygnale dymnym nie można było nawet marzyć. Wszyscy po kolei wytężali wzrok, śledząc rozkołysaną powierzchnię oceanu, po której unosiły się jak stada srebrnopiórych ptaków mniejsze i większe góry lodowe, lecz te wszystkie wysiłki okazywały się daremne. Jak na złość ocean był przerażająco pusty, nie ożywiał go najmniejszy nawet żagiel, najbardziej choćby oddalona chmurka dymu. Kapitan dochodził do smutnego mniemania, że kończące się lato położyło kres wycieczkom wieloryb-ników w te okolice albo też, że wytępiono u wybrzeży Antarktydy wieloryby tak dalece, iż wyprawy przestały się już opłacać. Sternik atoli nie zgadzał się z tymi przypuszczeniami swego kapitana, gdyż od czasu do czasu dostrzegał obłoczki pary wytryskującej ponad powierzchnię oceanu; był to niezaprzeczony dowód, że wieloryby, lubo bardzo przerzedzone na skutek przeciwko nim prowadzonej wojny, jeszcze zamieszkiwały wody sąsiadujące z Antarktydą. Toteż poczciwy James, któremu natura dała doskonały wzrok, nie tracił nadziei i nawet poza kolejką wyręczając inżyniera, który, niestety, nie posiadał sokolich oczu, przesia-dywał u flagowego masztu, póki nie załzawiły mu się powieki. Jaskrawe promienie słone-czne, odbijane o pływające góry lodowe i pływające pola lodowe, drażniły siatkówkę tak, iż koniec końców musiano sobie porobić z kawałków szkła coś w rodzaju przyciemnionych okularów, ażeby ustrzec się od zapalenia.

W miarę tego jak czas upływał na daremnym oczekiwaniu, energia naszych rozbitków malała, duch, jak dotąd silny, upadał pod brzemieniem beznadziejności położenia. Nic, ale to zgoła nic nie zwiastowało pomyślnego zakończenia tej oryginalnej tułaczki na chwiejącej się górze lodowej po nieskończonej pustyni oceanicznej. Nadchodziły momenty, w których roz-pacz chyłkiem jak wąż wpełzała w serca naszych rozbitków, gasząc ostatnie iskierki nadziei.

Sternik, który jak dziecko łatwo wpadał z jednej ostateczności w drugą, miewał napady melancholii.

— Cóż u diabła — rzekł raz, zaglądając do wnętrza igło, gdzie owinięci w focze skóry leżeli pogrążeni w półśnie jego towarzysze — czy mamy czekać, aż głód pozbawi nas sił i wszelkiej energii, tak że nie będziemy nawet w stanie zdobyć się na to, żeby z tej przeklętej wyspy skoczyć w morze? Co do mnie, wolę taką marynarską śmierć niż długie konanie i takie bezczynne wyczekiwanie końca, który może za długo każe na siebie czekać.

I stary marynarz zamiast położyć się na miejscu kapitana,, który miał go zluzować na warcie u flagi, wyszedł z nim razem na szczyt góry, potem pewnym krokiem zbliżył się na skraj przepaści i śmiało spojrzał w toczące się z ponurym grzmotem fale oceanu.

— Razem, kapitanie! — rzekł ochrypłym głosem. — Dobrze?

Ford czuł, że sternik pociąga go jeszcze bliżej na krawędź muru lodowego, lecz nie miał dość energii, ażeby mu się oprzeć. Zgadzał się jakby na tę propozycję swego towarzysza, czuł bowiem, że nie doczeka się już ratunku i że lepiej będzie oszczędzić sobie długich mąk przez jeden śmiały skok w otwierającą się pod jego stopami otchłań. Jeden z tych bałwanów porwie go na swe barki i z grzmotem rzuci o ścianę kryształową. Koniec pewny i krótki.

Nagle jednak James wypuścił z objęć swego dowódcę, z którym miał zamiar skoczyć w morze. Na jego ponurej twarzy zajaśniał jakiś promyk nadziei.

Wyciągnął przed siebie rękę, potem przetarł nią oczy, jak gdyby pragnął upewnić się, czy dobrze widzi, i wydał głuchy okrzyk radości.

— Tam, tam — bełkotał pochylając się całym ciałem naprzód.

Kapitan bystrym rzutem oka przebiegł powierzchnię oceanu, lecz nie dostrzegł nic godnego uwagi; widział tylko dookoła towarzyszące wyspie pływającej góry lodowe.

Stary marynarz wskazywał jednak ciągle palcem jeden punkt horyzontu.

— Szalupa, szalupa! — powtarzał. — Patrz pan, tam, około tej czworokątnej góry lodo-wej.

Dopiero teraz Ford przekonał się, iż sternik nie podlega złudzeniu; wytężywszy wzrok dojrzał małą czarną plamkę, przesuwającą się dziwnie szybko po powierzchni oceanu. Plamka ta rosła w oczach. W pięć minut potem nasi żeglarze widzieli już zupełnie dokładnie szalupę.

Załoga zbliżającej się szalupy siedziała nieruchomo na ławkach, trzymając wiosła pod-niesione w górę, a pomimo to stateczek ślizgał się po falach z chyżością mewy, pozostawiając za sobą głęboką pienistą bruzdę. Woda, rozpierana pędem stateczku, wznosiła się u jej dzioba, jak gdyby lada chwila miała wtargnąć do wnętrza. Na przedzie szalupy stał wyprostowany majtek, trzymając w ręku jakiś długi, błyszczący w promieniach słońca przedmiot.

— To wielorybnik — rzekł Ford.

— Ugodzili zdobycz harpunem i wieloryb ich ciągnie! — wołał sternik. — Widocznie lina odwinęła się całkowicie z kołowrotka, zwierz dał potężnego nura.

Ford na razie nie potrafił sobie wytłumaczyć sceny odgrywającej się w jego oczach. Zrozumiał, co znaczyły słowa Jamesa wtedy dopiero, kiedy ujrzał wyprężoną linę u przodu szalupy. Wątły stateczek, pociągany z olbrzymią silą przez uciekającego z morderczym harpunem w ciele wieloryba, sunął jak strzała prosto na górę lodową, na której znajdowali się nasi żeglarze. Sternik od razu dostrzegł niebezpieczeństwo grożące załodze szalupy; wieloryb był widocznie zanurzony tak głęboko, że mógł przepłynąć pod górą lodową, w takim razie szalupa musiałaby niechybnie roztrzaskać się w kawałki o kryształowy mur, do którego zbli-żała się z przerażającą szybkością.

Gromski, który porzuciwszy iglö przyłączył się do towarzyszy, z biciem serca przyglą-dał się tej scenie, która rozgrywała się w ich oczach.

— Ależ oni rozbiją się o naszą wyspę pływającą! — zawołał.

— Tam, do licha, czyż nie rozumieją, co ich czeka — biadał sternik. — Hola, tam, baczność, odciąć linę! — ryknął tubalnym głosem w kierunku szalupy.

Nie wiadomo, czy marynarze zlekceważyli niebezpieczeństwo, czy też stracili na mo-ment przytomność umysłu na widok naszych rozbitków, dających im znaki ostrzegawcze ze szczytu góry lodowej, dość że stateczek pędził dalej, nie zatrzymując się. Już tylko 100 m dzieliło go od góry lodowej, o którą rozbijały się z łoskotem bałwany.

— Masz diable kaftan — mruknął Ford — zamiast nas ocalić, ci gapie sami zapewne będą potrzebowali naszej pomocy.

Pogoń za rannym wielorybem nie skończyła się jednak tak tragicznie, jak przypuszczał kapitan; oszczepnik nie stracił bowiem zimnej krwi i przekonawszy się, że łódź nie zdoła wyminąć góry, pochwycił nóż i w oka mgnieniu przeciął nim naprężoną linę. Szalupa przez kilkanaście sekund jeszcze pędziła ku niebezpiecznej przeszkodzie, lecz niebawem zaczęła zwalniać biegu. Kilka przeciwnych uderzeń wiosłami... i bukszpryt szalupy z lekka tylko uderzył o górę, odrywając od niej kawałek lodu.

Zręczność harpunnika nagrodzili nasi żeglarze pełnymi uznania okrzykami, w których niemniej silnie dźwięczała radość.

— Skąd u diabła wzięliście się na tej górze lodowej?! — huknął sternik szalupy podno-sząc się ze swego siedzenia. — No, nie ma rady, skaczcie w wodę, wyłowimy was! Tylko prędzej, bo ta przeklęta góra może zwalić się nam na głowę!

Nasi rozbitkowie nie wahając się ani chwili, poszli za radą wielorybnika. Pierwszy dał nurka kapitan, po nim, ze zręcznością akrobaty, skoczył w fale sternik, a wreszcie runął w wodę wcale nie po marynarsku inżynier Gromski.

Po chwili nasi rozbitkowie siedzieli już w szalupie obok marynarzy przypatrujących się im ciekawie.

— Jakim cudem, u licha, powtarzam, dostaliście się na tę górę lodową? — powtórzył sternik szalupy. — Tam do kroćset, zachciało wam się jechać na oryginalnym statku! Z obło-ków spadliście chyba?!

— Zgadłeś — odparł poważnie kapitan — spadliśmy z obłoków razem z balonem, który nas zaniósł do bieguna południowego, a potem na wybrzeża południowego lądu. Zjawiliście się w samą porę.

 

 

Date: 2016-02-19; view: 308; Нарушение авторских прав; Помощь в написании работы --> СЮДА...



mydocx.ru - 2015-2024 year. (0.005 sec.) Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав - Пожаловаться на публикацию