Главная Случайная страница


Полезное:

Как сделать разговор полезным и приятным Как сделать объемную звезду своими руками Как сделать то, что делать не хочется? Как сделать погремушку Как сделать так чтобы женщины сами знакомились с вами Как сделать идею коммерческой Как сделать хорошую растяжку ног? Как сделать наш разум здоровым? Как сделать, чтобы люди обманывали меньше Вопрос 4. Как сделать так, чтобы вас уважали и ценили? Как сделать лучше себе и другим людям Как сделать свидание интересным?


Категории:

АрхитектураАстрономияБиологияГеографияГеологияИнформатикаИскусствоИсторияКулинарияКультураМаркетингМатематикаМедицинаМенеджментОхрана трудаПравоПроизводствоПсихологияРелигияСоциологияСпортТехникаФизикаФилософияХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника






W pustyni lodowej





 

Kiedy już sternik dzięki kilku łykom gorącego rumu wrócił przynajmniej pod względem duchowym do siebie i odzyskał wrodzony mu humor i optymizm, nasi żeglarze powietrzni zaczęli zastanawiać się nad swym położeniem.

Balon utracił sporo gazu; to, co w nim pozostało, nie przenosiło objętości 3000 m³. W dodatku hel zawierał obecnie paroprocentową domieszkę powietrza, siła wzlotu balonu zmniejszyła się zatem niemal do połowy. Poza tym, wyrzuciwszy trzy czwarte rozmaitych zapasów i przedmiotów, nie posiadano już żadnego balastu, który w razie potrzeby mógłby dźwignąć aerostat w wyższe strefy atmosfery.

Kapitan Ford rozejrzawszy się w mapach, po zdjęciu położenia geograficznego, gdyż sekstans i teodolit, jako najcenniejsze przyrządy, ocalały z pogromu, doszedł do wniosku, że „Polonia” znalazła się o jakieś 1000 km na północ od bieguna, to znaczy ponad 80°, licząc okrągło, szerokości południowej, a mniej więcej ponad 100° długości od pierwszego południ-ka, to jest mniej więcej po przeciwnej stronie Antarktydy, licząc od Ziemi Ognistej. Ponieważ Ziemia Wilkesa i Ziemia Wilhelma II leżą na szerokości koła podbiegunowego, więc łatwo było obliczyć, że od oceanu dzieliła ich przestrzeń około 700 km. Znajdowano się więc w samym wnętrzu kolosalnej pustyni lodowej, jaką jest szósta część świata.

— Tak — orzekł Ford kładąc rękę na mapie — posiadamy niezmiernie nikłe szanse wydostania się z tej pułapki. Żywności starczy nam w najlepszym razie na kilkanaście dni i to przy znacznej oszczędności. Pozbyliśmy się wszystkiego, co w tym straszliwym klimacie staje się konieczne do utrzymania życia. Obecnie jest styczeń, to znaczy zaawansowane tu bardzo lato. Ale termometr wskazuje w tej chwili poniżej 20° mrozu. Widzicie więc, zacni towarzysze, że Antarktyda to rezerwuar zimna i lodu, który nigdy nie topnieje. Temperatura na tym kontynencie, wyjątkowo tylko podczas najcieplejszej pory roku, podnosi się o kilka stopni ponad zero. Jakże więc wydostaniemy się z tej okropnej pustyni lodowej, dokąd zapę-dziły nas wiatry, no i nasza nieroztropność?

— Odwaga raczej — przerwał sternik. — Co do mnie, mam nadzieję, że jakoś wyjdzie-my z tej matni.

— Chyba jakimś cudem — zakonkludował kapitan. — Wszak wiesz, drogi przyjacielu, że nasza „Polonia” jest już niezdatna do lotu. Jakże więc wydobędziemy się stąd? Nie mamy już sanek, zresztą niewiele byśmy mogli na nie naładować; przed nami leży olbrzymia prze-strzeń 700 km, którą w najpomyślniejszych warunkach, posiadając psy pociągowe, dostatek żywności i wszelkie niezbędne w takiej podróży rzeczy, moglibyśmy przebyć zaledwie w parę miesięcy. Piechotą niedaleko zajdziemy; za tydzień wyczerpią się nasze prowianty, no i koniec!

Obaj skierowali pytający wzrok na inżyniera, który w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie swych towarzyszy, nastrojonych tak minorowo.

— A więc, inżynierze? — zagadnął po chwili Ford. — Myślę, że na stokach tych okropnych gór wyrośnie niebawem parę kopców kamiennych, pod którymi spoczniemy na wieczne czasy. Nazwijmy je więc na mapie „Górami Śmierci”. Pozostawimy tutaj w jakimś widocznym punkcie nasz dziennik podróży, nasze zdjęcia fotograficzne, ażeby ludzie kiedyś dowiedzieli się o pomyślnych wynikach naszej szalonej wyprawy, która musi się, według mnie, skończyć tragicznie. Doprawdy nie widzę stąd wyjścia.

Gromski uśmiechnął się melancholijnie.

— Jest z nami źle — rzekł. — Przyznaję to, gdyż ukrywanie wobec was, moi dzielni towarzysze, prawdziwego stanu rzeczy, uważałbym za nielojalne. Lecz przyświeca mi pewien promyk nadziei, bardzo zresztą nikły. Przed chwilą powiedziałeś pan, kapitanie, że nasza „Polonia” jest już niezdolna wznieść się w powietrze, gdyż nie posiadamy żadnego balastu. Zapomniałeś jednak, że w gondoli jest wbudowany motor, który waży niemal 1500 kg. Ponie-waż nasz zapas paliwa, z wyjątkiem pewnej niewielkiej ilości, która ma nam posłużyć za opał w naszej kuchni podróżnej, wyczerpał się, przeto silnik, dzięki któremu najpierw dotarliśmy do bieguna, a następnie dostaliśmy się w te okolice, staje się całkiem nieużyteczny. Zdemon-tujemy go i porzucimy w tych pustkowiach, chociaż przyznaję, że rozłąka z tym wiernym naszym towarzyszem, któremu tyle zawdzięczamy, sprawi mi wielką przykrość. Cóż jednak robić? Za żadne skarby nie zaopatrzymy się tutaj w benzynę. Nawet na wybrzeżach oceanu, napotkawszy jakiś statek wielorybniczy, niewiele byśmy od niego dostali tego płynu. Pozby-wając się 1500 kg, odzyskujemy bardzo znaczną siłę wzlotu, gdyż na miejsce motoru naładu-jemy gondolę kamieniami, których tu nie brak, i znajdziemy się w posiadaniu znacznej ilości balastu. Dzięki temu nasz aerostat, jako wolny balon, będzie mógł jeszcze przynajmniej przez tydzień unosić się ponad tymi pustkowiami. Nie mamy żadnej zgoła pewności, ale jest możli-wość, że wichry, które tutaj wieją, w przeciwieństwie do górnego wiatru, w kierunku zacho-dnim i to zapewne po linii mocno spiralnej, zaniosą nas nad morze, gdzie znajdziemy warun-ki, jeżeli nie przyjazne, to chociażby znośne. Posiadamy pewne szanse, że o tej porze roku na-potkamy jakichś myśliwych polujących na foki albo statek wielorybniczy, który nas zabierze do krajów cieplejszych i koniec końców umożliwi powrót do ojczyzny.

— Brawo, inżynierze! — zawołał sternik odzyskując swój dobry humor. — Przyznaję, jak przystało na starego osła, że całkiem zapomniałem o silniku. Gdyby nie to, wyrzuciłbym go na pewno za burtę, zamiast samemu wyskakiwać, jak jaki kiepski wariat. Szczęście prawdziwe i to wyjątkowe, żem nie skręcił karku, nie połamał gnatów, żeście mnie odszukali i z takim trudem przyprowadzili do życia.

— Silnik jest mocno wbudowany w gondolę — mówił Gromski — jak wam wiadomo, moi towarzysze. Pomimo najszczerszych chęci nie ruszylibyśmy go z miejsca w tamtym niebezpiecznym momencie. Lecz za pomocą pozostałych narzędzi powoli wysadzimy go z oprawy i po kawałku wyniesiemy na ląd. Zawczasu jednak należy zaopatrzyć się w 1500 kg kamieni, które, jak mam nadzieję, łatwo znajdziemy na powierzchni lodowca, boć każdy lodowiec porywa w swoim powolnym biegu kawałki skały i niesie je na grzbiecie jako tak zwaną morenę środkową.

Sternik rozejrzał się bacznie dookoła, istotnie spostrzegł sporo odłamów łupku krystali-cznego, z jakiego były zbudowane góry przebyte z takim trudem i niebezpieczeństwem.

— Nie ma obawy! — zawołał. — Podejmuję się w jeden dzień przynieść tutaj całą tonę tych ostrych głazów.

— No, no — wtrącił kapitan. — Wątpię, czy będziesz miał siły wykonać taką utrudza-jącą pracę.

— Dzisiaj to jeszcze nie — odparł sternik — ale dzięki temu rumowi, który, na szczę-ście, ocalał w naszej spiżarni, czuję się znacznie lepiej. Wyśpię się, a jutro... bah, zapomnia-łem, że tutaj jest ciągły dzień i że za dwanaście godzin słońce będzie tak samo świeciło, jak teraz. Mniejsza zresztą o słońce, zjem kilka sucharów i kawałek pemmikanu, jeżeli naturalnie kapitan na to pozwoli, i niebawem będę silny jak bawół.

Tak więc kwestia balastu znalazła szczęśliwe rozwiązanie. Jakaś ufność i nadzieja wstą-piła w serca naszych podróżników.

— Niech mi pan powie, inżynierze — zagadnął kapitan — ile kilometrów możemy zrobić na naszym balonie, mając 1500 kg balastu?

— Jest to pytanie, daruje mi pan, nie całkiem trafne. Powinieneś pan raczej dowiedzieć się ode mnie, jak długo „Polonia” będzie mogła unosić się ponad ziemią. Otóż według moich obliczeń mamy przed sobą przynajmniej jeden tydzień czasu. Wszystko zatem zależy od kierunku wiatru i od budowy powierzchni w tych okolicach lądu południowego. Obecnie znajdujemy się na wysokości dwóch tysięcy kilkuset metrów nad poziomem oceanu. Wszy-stko zatem zależy od szybkości wiatru i od jego kierunku. Gdyby wiał prosto na północ, to zaniósłby nas w niecałe 12 godzin nad wybrzeża oceanu, gdzie czeka nas niewyczerpany zapas żywności i opału w postaci pingwinów i tłustych fok, z których moglibyśmy wytopić mnóstwo tranu. Nie mówię już o wielorybach, z których każdy dostarczyłby nam kilkunastu ton paliwa. Wiadomo wam, że Eskimosi na Dalekiej Północy ogrzewają swoje chaty zbudo-wane z lodu lampami tranowymi; dają im one nie tylko światło, ale i ciepło. W tym sęk, żeby dostać się jak najprędzej na wybrzeże. Lecz, jak wiemy, panuje w tych okolicach Antarktydy zimny antycyklon, w którym powietrze porusza się, od wschodu ku zachodowi, po spiralnej linii. Nie pozostaje nam nic innego, jak powierzyć się żywiołom, gdyż nasz aerostat w żaden sposób nie może dowolnie płynąć w obranym kierunku. Jesteśmy jak beczka rzucona do morza na łaskę prądu. Dobrze jeszcze, jeżeli nie napotkamy znowu jakiegoś wysokiego łańcucha górskiego albo też jeżeli nie zaskoczy nas jeden z tych gwałtownych orkanów, które wybuchają nagle, bez żadnego uprzedzenia i trwają niestety po kilka dni bez przerwy. Dosta-wszy się w taki lokalny cyklon, w straszliwą zamieć śnieżną, bylibyśmy zgubieni niemal bez ratunku.

— Trudno, jeżeli inaczej być nie może — rzekł sternik — lecz co do mnie, jestem głę-boko przekonany, że żaden orkan nas nie porwie, a poczciwy wiatr koniec końców wyniesie nas z tej pustyni nad morze.

— Jest to jedyna nasza nadzieja — potwierdził Gromski. — Powierzamy się zatem ży-wiołom, gdyż czujemy się całkiem bezsilni. Zawsze to lepiej dla nas wznieść się w powietrze i płynąć w dal bezkresną ku nieznanym losom, aniżeli pozostać tutaj w tym pustkowiu okropnym. Przez cały czas, jaki tu spędzamy, nie dostrzegłem ani jednego ptaka, dowód to, że wnętrze Antarktydy to istotnie bezlitosna, pozbawiona wszelkiego śladu życia, mroźna pusty-nia. Każdego czeka tu śmierć niezawodna z głodu i mrozu. Nie traćmy więc czasu!

Gromski kazał spać sternikowi, ażeby ten odzyskał jak najprędzej utracone siły, sam zaś z kapitanem zabrał się do zdemontowania silnika. Odjęto śmigło, potem wydobywano z oprawy jeden po drugim cylindry z tłokami. Wreszcie pozostała tylko sama oprawa, ale tak ciężka, że nawet we dwóch nie zdołali usunąć jej z gondoli. Należało z tym poczekać, aż obudzi się sternik.

— Po co mamy brać kamienie, kiedy i te części składowe silnika mogą równie dobrze stanowić balast, jak każdy inny ciężki przedmiot?

— Pozostawimy je zatem, ale oprawę, która waży z 500 kg, trzeba koniecznie zastąpić kamieniami — odparł Gromski.

Kiedy sternik wreszcie obudził się, dobrze pokrzepiony na siłach, silnik już był zde-montowany. Wzięli się energicznie do ostatniej czynności we trzech. Udało im się dźwignąć podstawę silnika i zastąpiwszy ją uprzednio odpowiednią ilością głazów, których tutaj nie brakowało, wyrzucono z gondoli.

Gromski postanowił nie tracić ani jednego dnia, gdyż zapas żywności, czyli owa „żela-zna” porcja, był tak szczupły, że przy wielkiej ostrożności mógł starczyć zaledwie na tydzień. Jeżeliby po upływie tego okresu nasi podróżni nie dotarli do wybrzeży oceanu, los ich byłby przypieczętowany.

Zbadano szybkość wiatru, która, według obserwacji, wynosiła około 60 km na godzinę. Jednakże ten silny prąd powietrza nie dał się odczuwać na zachodnich stokach gór, gdzie się znajdował balon. Toteż start „Polonii” odbył się gładko — uwolniona od kilku kamieni wzbi-ła się na paręset metrów w górę i porwana przez antycyklon, przy temperaturze dwudziestu kilku stopni niżej zera, popłynęła w zachodnim kierunku, zbaczając po kilka rumbów zale-dwie ku północy. Inżynier obliczył, że, lecąc spiralami antycyklonu, na każde 60 km zbliżano się o jakieś 5 km ku oceanowi. Stąd łatwy rachunek, że na przebycie 800 km w kierunku północnym trzeba by płynąć z antycyklonem 160 godzin.

— Ażeby dostać się nad morze, musielibyśmy, jak widzicie — mówił inżynier — kilka-krotnie okrążyć Antarktydę w przeciwnym kierunku aniżeli ten, w jakim płynęliśmy w po-czątku naszej podróży. Wprawdzie „Polonia” może przez tak długi czas unosić się w powie-trzu podczas przyjaznej pogody, lecz któż nam zaręczy, że będzie ona nam towarzyszyła stale? Wszak ciągle zbliżamy się do owej rynny niskich ciśnień, które otaczają ląd południo-wy — do siedliska nieustających prawie huraganów. Wpaść w tę rynnę, zanim się dosięgnie morza, byłoby naszą zgubą. Liczę na to, że jakiś lokalny wiatr, tak jak ten niedawno, który nas wyniósł tak daleko od bieguna, przyjdzie nam z pomocą. Musimy się przeto uzbroić w cierpliwość. Odziejcie się możliwie jak najcieplej, gdyż skazani jesteśmy na długotrwałą bezczynność w nieruchomym względem nas powietrzu. Będziemy po kolei pełnili wartę na pokładzie. Trzeba bacznie uważać na to, czy w pobliżu nie ukażą się jakieś wyniosłości, i w porę wyrzucić odpowiednią ilość balastu, ażeby się nie rozbić. Dobrze, że panuje pogoda i obserwacjom takim nic nie przeszkadza. Pierwsze osiem godzin biorę na siebie. Jestem bowiem dość doświadczonym aeronautą i w razie potrzeby potrafię sobie radzić.

Tak też postąpiono, kapitan i sternik, otuleni w wełniane kołdry, odziani w kurtki skórzane i podbite futerkiem spodnie, położyli się w kajucie i niebawem zasnęli głęboko. Wicher unosił „Polonię” z szybkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Względny spokój i cisza usposabiały do snu inżyniera, który, siedząc na przedzie łódki, śledził bystrym wzrokiem horyzont i od czasu do czasu spoglądał na giroskop, ażeby się orientować, czy aerostat nie zmienia czasami kierunku.

Upłynęło atoli osiem godzin i prąd antycyklonowy płynął stale ku zachodowi, zbacza-jąc, tak jak przedtem, bardzo słabo ku północy.

Gromskiego zastąpił kapitan, który także nie dopatrzył się żadnych zmian w warunkach podróży. Zdawać by się mogło, że balon stanowi idealny wprost środek lokomocji. Pod łódką przemykały się ku wschodowi niezmierzone pola lodowcowe, poorane licznymi szczelinami, albo też nieprzejrzane całuny niedawno spadłego śniegu. Kraina ta tchnęła pustką i śmiercią; trzeba było silnych nerwów, ażeby nie upaść na duchu wobec tej okropnej martwoty i jedno-stajności otoczenia. Kapitan rozmyślał, ile to trudów i czasu kosztowałoby go przebycie na saniach, ciągnionych przez wypoczęte psy grenlandzkie, tych kilkudziesięciu kilometrów, jakie w ciągu godziny przesuwały się pod łódką balonu. Jego wzrok kierował się badawczo ku niebu i ku barometrowi, lecz pogoda wydawała się ustalona i na razie żadna burza nie zagrażała „Polonii”.

Jak długo jednak miał trwać taki stan rzeczy?

To było zagadką nader niepokojącą. Ford robił spostrzeżenia topograficzne, lecz okaza-ło się, że wnętrze Antarktydy, z wyjątkiem licznych łańcuchów górskich, które je przecinają w różnych kierunkach, jest w przeważnej części wysoką wyżyną o względnie równej po-wierzchni. Kolosalny pancerz lodowy lekko opadał w miarę tego, jak balon zbliżał się ku wy-brzeżom. Pod samym biegunem ląd wznosił się niemal do 4000 m wysokości, tak jak Tybet w Azji, tutaj zaś pod siedemdziesiątym którymś stopniem szerokości opadał do poziomu dwóch tysięcy paruset metrów. Kiedy przyszła kolej na sternika, kapitan dał mu kilka wskazówek, jak się ma zachować podczas wachty, i kazał się obudzić w razie najmniejszego niebezpie-czeństwa lub zmiany atmosfery. Lecz przez całe 48 godzin podróżowano w ten sposób bez żadnego godniejszego uwagi wypadku. Przez ten czas balon zrobił bez mała 2000 km drogi w kierunku zachodnim. Kiedy kapitan po upływie doby określił znów położenie geograficzne, okazało się, że „Polonia” unosi się znowu w sąsiedztwie Ziemi Enderby naprzeciw Afryki Południowej.

— Ładną podróż odbyliśmy, kapitanie — rzekł inżynier, kiedy mu Ford powiedział, gdzie się znajduje balon. — Cała nasza nadzieja, że płynąc dalej spiralami antycyklonu, do-staniemy się ponad 75° szerokości południowej i dotrzemy do Morza Weddella, które bardzo głęboko wrzyna się w ląd południowy.

— Za 24 godziny powinniśmy się tam znaleźć — zapewnił kapitan zacierając ręce, które mu porządnie zmarzły, kiedy dokonywał spostrzeżeń astronomicznych. — Oby tylko pogoda nam dopisywała.

Nadzieja Forda spełniła się, lecz tylko w połowie. Kiedy według obliczeń „Polonia” przebyła jeszcze 1000 km w północno-zachodnim kierunku, barometr zaczął się niepokojąco obniżać, z czego wywnioskowano, że aerostat wchodzi w okolice Antarktydy nawiedzane przez częste huragany. Teraz już nie można było marzyć o tym, żeby zejść z drogi nadbiega-jącemu orkanowi. Musiano wyczekiwać bezczynnie, co los przyniesie. W kilka godzin póź-niej niebo pokryło się chmurami, zaczął podać śnieg coraz gęściejszy.

— Nadchodzi huragan — zakonkludował Ford zbadawszy stan barometru i nieba. — Zdaje mi się, że niebawem nasza podróż bajkowa zakończy się. Oby tylko nie tragicznie — dodał — ale musimy być gotowi na wszystko.

 

Date: 2016-02-19; view: 307; Нарушение авторских прав; Помощь в написании работы --> СЮДА...



mydocx.ru - 2015-2024 year. (0.005 sec.) Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав - Пожаловаться на публикацию