Главная Случайная страница


Полезное:

Как сделать разговор полезным и приятным Как сделать объемную звезду своими руками Как сделать то, что делать не хочется? Как сделать погремушку Как сделать так чтобы женщины сами знакомились с вами Как сделать идею коммерческой Как сделать хорошую растяжку ног? Как сделать наш разум здоровым? Как сделать, чтобы люди обманывали меньше Вопрос 4. Как сделать так, чтобы вас уважали и ценили? Как сделать лучше себе и другим людям Как сделать свидание интересным?


Категории:

АрхитектураАстрономияБиологияГеографияГеологияИнформатикаИскусствоИсторияКулинарияКультураМаркетингМатематикаМедицинаМенеджментОхрана трудаПравоПроизводствоПсихологияРелигияСоциологияСпортТехникаФизикаФилософияХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника






NA WOLĘ WICHRÓW





 

„Polonia” uniósłszy się zaledwie na kilkadziesiąt metrów ponad śnieżno-lodową pustynię, bardzo wolno posuwała się w kierunku zachodnim.

Poczyniwszy obserwacje, które dowodziły, że sterowiec robi co najwyżej 20 km na godzinę, inżynier naradził się krótko z kapitanem.

— Jeżeli tak ślimaczym ruchem będziemy wędrowali i to nie w prostej linii, lecz w skrętach wiru, to możemy parę tygodni wisieć w tej lodowatej atmosferze, zanim dostaniemy się w sąsiedztwo oceanu. Obecnie termometr wskazuje trzydzieści parę stopni poniżej zera. I to się nazywa lato. Jak pan widzi, kapitanie, klimat wnętrza Antarktydy nie należy bynajmniej do łagodnych; pamiętajmy przecież, że jest to pora, w której panują, a raczej panować powin-ny stosunkowo wysokie temperatury. Ale to psi klimat i w dodatku nader kapryśny. Czasem w zimie jest tu parę stopni ponad zero, a znów teraz, w styczniu, który odpowiada lipcowi na półkuli północnej, możemy sobie odmrozić nosy i uszy. Całe szczęście, że nasz balon znajdu-je się w spoczynku odnośnie do otaczającego powietrza, nie czujemy więc najmniejszego powiewu, co nam pozwala łatwiej znosić ten dokuczliwy mróz. Czas jest nam atoli drogi. Czy więc nie uważasz pan za słuszne, kochany kapitanie, że powinniśmy zużytkować resztkę na-szej benzyny na to, ażeby się dostać w niższe szerokości, gdyż sąsiedztwo oceanu i wybrzeży jest dla nas jedynym ratunkiem? Tylko w tamtych okolicach możemy w ostateczności wyży-wić się, no i mamy szanse, że jakiś łowca wielorybów albo fok odnajdzie nas w tym pustko-wiu i zabierze na pokład swego statku. Inaczej będziemy tu musieli spędzić zimę, która, zdaje mi się, byłaby dla nas bardzo groźna; nie posiadamy bowiem dużo zapasów żywności ani odpowiedniego materiału na budowę jakiejś chaty, w której znaleźlibyśmy schronienie pod-czas orkanów i zawiei śnieżnych. Obliczyłem, że zapas paliwa pozwoli nam posunąć się o kilka stopni ku północy, to znaczy o jakieś 500 km, może nawet trochę więcej, jeżeli ograni-czymy szybkość aerostatu do połowy, gdyż wówczas silnik będzie pracował znacznie ekono-miczniej.

— Zupełnie podzielam pańskie zdanie, inżynierze. Tutaj bowiem, w tej okropnej pusty-ni, gdzieby daremnie szukać jakiegoś śladu życia, przebywać długo nie wolno. Równałoby to się samobójstwu. Puść więc w ruch silnik, panie Gromski, i płyńmy śmiało ku północy.

Tak też uczyniono. „Polonia” zaczęła pruć mroźne i czyste powietrze. Nad nią rozpo-ścierał się nienaruszony błękit niebios; doskonale widzialne słońce ułatwiało robienie zdjęć położenia geograficznego. Robiąc co parę godzin pomiary, skonstatowano z radością, że sterowiec posuwa się przeciętnie z szybkością 60 km na godzinę. Toteż w jakieś 12 godzin znaleziono się mniej więcej pod 83° szerokości południowej, lecz niestety, jak się przekonano z przeglądu mapy, jeszcze z 1000 km dzieliło „Polonię” od upragnionych wybrzeży Oceanu Lodowatego.

Benzyny pozostało zaledwie jakieś 30 l; był to, jak się wyraził inżynier, „żelazny” za-pas, którego nie wolno było w żadnym wypadku naruszyć. Był to przecież jedyny środek do ogrzewania wnętrza namiotu, jeżeliby wypadło koczować w pustyni lodowej, a poza tym należało myśleć o przyrządzaniu posiłków. Zimna strawa w tych mroźnych okolicach globu byłaby niezmiernie szkodliwa dla zdrowia podróżników. W dodatku inżynier z żalem musiał wypuścić z wnętrza balonu znów kilkadziesiąt metrów sześciennych helu, gdyż po wypaleniu benzyny balon szybował zbyt wysoko i należało koniecznie obniżyć pułap, tak iżby „Polonia” szybowała nie wyżej jak na 3000 m nad poziomem morza.

— Zbliżyliśmy się prawie o 10° do morza, lecz, niestety, daleko nam jeszcze do wy-brzeży — biadał inżynier wymierzywszy skrupulatnie ilość paliwa pozostałego w zbiorniku. — Odtąd naprawdę jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę wichrów. Dobrze jeszcze, jeżeli nie zaskoczy nas burza, bo to byłby już nieodwołalny koniec naszej podróży, a może i nas samych. Na szczęście zimny wiatr niesie suche powietrze, mamy dzięki temu słońce i pogodę, ale jak długo ona potrwa, tego żaden z nas przewidzieć nie potrafi. Musimy zbadać, w jakim kierunku i z jaką szybkością unosi nas obecnie prąd powietrza, któremu powierzyliśmy swe losy.

Oddano się więc obserwacjom; kapitan, przechylony poza poręcz gondoli, przyglądał się przemykającym pod nią krajobrazom i z zegarkiem w ręku starał się osądzić chociaż w przybliżeniu szybkość aerostatu. Po niejakim czasie oświadczył, że szybkość wiatru wynosi na tej wysokości mniej więcej 60 km na godzinę, lecz przeważnie ku zachodowi, bardzo mało zaś ku północy. Skręty jego były zatem dość zwarte, tak jak w sprężynie zegarka niedawno nakręconego. Inżynier, zrobiwszy naprędce obliczenia, doszedł do wniosku, że potrzeba by paru tygodni czasu, ażeby po takiej spiralnej linii dostać się na wybrzeże.

Położenie naszych żeglarzy powietrznych stawało się więc bardzo kłopotliwe, gaz bowiem w balonie stawał się coraz cięższy, siła wzlotu malała i gdyby „Polonia” natrafiła na swej drodze na jakieś wysokie pasmo gór, co nie było wykluczone, to wielkie pytanie, czy zdołałaby się wznieść ponad taką przeszkodę. Balastu bowiem żadnego nie posiadano, oprócz skąpych zapasów, które przedstawiały się jak następuje: 50 kg sucharów, 20 kg cukru, 60 kg pekeflejszu w baryłkach, kilkanaście kilo konserw w puszkach, tyleż mniej więcej owoców suszonych, cokolwiek kawy. herbaty i czekolady, worek pemmikanu, mieszaniny tłuszczu i mięsa, nieocenionego w podbiegunowych okolicach pożywienia, razem jakieś sto kilkadzie-siąt kilogramów żywności — zapas wystarczający dla trzech ludzi zaledwie na parę tygodni. Poza tym broń i amunicja, namiot, śpiwory, trochę zapasowej odzieży, cokolwiek narzędzi, wszystko to razem wzięte ważyło nie więcej niż jakieś 300 kg. Jeżeli więc po upływie paru tygodni sterowiec nie dostanie się nad wybrzeże oceanu, naszym żeglarzom powietrznym grozi niezawodna śmierć głodowa, albowiem o polowaniu we wnętrzu Antarktydy, pozbawio-nej wszelkiego życia organicznego, nie można było nawet marzyć.

Taki stan rzeczy wprawił w bardzo minorowy nastrój podróżników. Przeklinano antycy-klon i marzono o jakimś wietrze lokalnym, który by zaniósł „Polonię” dalej na północ. Nic więc dziwnego, że kapitan śledził z najwyższą uwagą ruchy „Polonii”. Jednakże nadzieje na zmianę kierunku prądu przez całe następne trzy doby, to znaczy 72 godziny, nie ziściły się wcale. Posuwano się ciągle ku zachodowi, z bardzo małym odchyleniem na północ. Dobrze jeszcze, że panowała jaka taka pogoda. Wreszcie kapitan powiedział z radością:

— Dostrzegam, że kierunek wiatru zmienia się wyraźnie na przychylny dla nas. Badając wyniosłości, leżące pod nami, dostrzegam, że unosi nas obecnie jakiś prąd lokalny, prawie prosto na północ. Jeżeli tylko nie zacznie padać śnieg, który by nas przyparł do powierzchni lądu, to zrobimy niezły szmat drogi ku wybrzeżom.

Nasi żeglarze doczekali się zatem tak utęsknionej zmiany. Niebo było pogodne i nie zanosiło się na burzę, choć nie było wyłączone, że szaleje ona gdzieś w odległości paruset kilometrów. Po upływie kilkunastu godzin zrobiono w kierunku północnym, a raczej północ-no-zachodnim dobrych paręset kilometrów, dzięki czemu wybrzeże oceanu, ta upragniona przez podróżników „ziemia obiecana”, leżało już tylko o kilka stopni ku północy.

Sternik nie tracił nadziei, że ta jedyna w swym rodzaju podróż zakończy się pomyślnie.

— Nie damy się — powtarzał — okrążyliśmy Antarktydę, zdobyliśmy szturmem biegun. O nas, czyli, mówiąc inaczej, o nasze życie, już tu nie idzie, lecz o to jedynie, żeby nasze zdobycze naukowe nie zmarnowały się. Świat musi się dowiedzieć o naszych czynach. Jeżelibyśmy zginęli w tych pustyniach, cały nasz trud zmarnuje się. Ani myślę dać tak łatwo za wygraną losowi.

— I my także — dodał Gromski. — Chcę wrócić do świata z rezultatami naszej wypra-wy i z wami, moi dzielni towarzysze. Radźmy więc nad sposobami naszego ocalenia.

— Na ocalenie mamy bardzo małe szanse — mruknął Ford. — Zwykłe wyprawy pod-biegunowe znajdują się nawet w razie rozbicia ich statku przez napierające lody w znacznie lepszym położeniu aniżeli my. Posiadają zwykle zapasy żywności na dłuższy okres czasu, psy i sanie, którymi mogą podróżować po polach lodowych, albo też łodzie. My zaś jesteśmy nędzarzami, nasz okręt powietrzny staje się igraszką wiatrów, które nie wiadomo dokąd nas poniosą. Za tydzień możemy doskonale umrzeć z głodu, nie powinniśmy zatem stawiać sobie zbyt różowych horoskopów.

Po kilkunastu godzinach żeglugi w tak pożądanym kierunku, na horyzoncie ukazały się, błyszczące w słońcu swymi lodowcami, pasma wzgórz, które w miarę tego, jak sterowiec zbliżał się do nich, coraz wyżej sterczały pod niebiosa. Kapitan ocenił na oko, że wznoszą się one przynajmniej o 1000 m nad powierzchnią lądu, „Polonia” musiała zatem wznieść się o kilometr wyżej, ażeby przeskoczyć ponad tę niespodziewaną przeszkodą. Jedyna nadzieja po-legała na tym, że gaz w balonie da się nieco ogrzać, choć, z drugiej strony, inżynier z wielką niechęcią myślał o uszczupleniu i tak skąpego zapasu benzyny. Trudno było jednak uniknąć tej straty, toteż James na rozkaz kapitana zapalił piecyk, gorące powietrze zaczęło krążyć rurkami we wnętrzu balonu, gaz zwiększył swoją objętość, siła wzlotu nieco się powiększyła, tak iż zdołano wznieść się o 500 m wyżej. Ten zysk na wysokości kosztował jednak kilka litrów drogocennego płynu. Inżynier stanowczo zabronił palić dłużej benzynę, gdyż pozbycie się jej zupełnie, groziło naszym podróżnym w tej mroźnej atmosferze podbiegunowej wielkim niebezpieczeństwem.

— Jak tak dalej pójdzie, to nie będziemy mieli nawet przy czym ugotować strawy, trzeba zatem uciec się do innego sposobu.

— Nie mamy przecież żadnego balastu — powiedział kapitan.

— Ha, trzeba wyrzucać wszystko, co niepotrzebne.

— Niestety, wszystko jest nie tylko że potrzebne, ale nawet niezbędne dla nas.

— Wyrzuć pan kotwicę workową! — zawołał inżynier. — Waży ona kilkanaście kilo-gramów. Mogłaby się jeszcze nam przydać, ale wolę się jej pozbyć aniżeli innych przedmio-tów.

Sternik spełnił w oka mgnieniu rozkaz Gromskiego i balon podskoczył znowu jakieś 100 m wyżej. Jednakże góry zbliżały się z zastraszającą szybkością, należało działać bez wahania, jeżeli się chciało uniknąć zderzenia.

— Co mam jeszcze wyrzucić? — pytał sternik rozglądając się po gondoli.

— Stół i łóżka z kajuty.

— Bah, to niewiele ważyło! — zawołał sternik spełniwszy zlecenie. — Podnieśliśmy się cokolwiek, ale mamy jeszcze dobre paręset metrów, które musimy przebyć w pionowym kierunku.

— Wyrzuć baryłkę pekeflejszu! — zawołał inżynier.

— No, niech tam, chociaż możemy przez to głodować w niedalekiej przyszłości.

Balon podskoczył cokolwiek, ale jeszcze niedostatecznie.

— Co nam pozostało, kapitanie? — pytał Gromski zaniepokojony bliskim sąsiedztwem gór.

— Śpiwory, inżynierze.

— Tego nie wolno nam się pozbywać pod grozą śmierci z mrozu.

— No, to suchary.

— Ale tylko połowę, inżynierze — zastrzegł się Ford.

Dwadzieścia kilka kilogramów ciężaru, który wypadł z gondoli, ulżył balonowi, lecz jeszcze groziło zderzenie.

— Brak kilkudziesięciu metrów! — zawołał Gromski. — Proszę, wyrzuć pan jeszcze cokolwiek, kapitanie.

— Nie mam już co, inżynierze.

— Przecież musimy przedostać się przez tę przeszkodę! — zawołał z rozpaczą inżynier, spoglądając ze zgrozą w labirynt nagich szczytów, spiętrzonych pod „Polonią”.

— Wyrzucaj pan połowę naszej amunicji myśliwskiej, która jest bardzo ciężka.

Ta ostatnia ofiara okazała się skuteczna. Sterowiec, unoszony wiatrem, przemknął szczęśliwie ponad pierwszymi ostrymi szczytami zagradzającymi mu drogę. Lecz niebezpie-czeństwo nie minęło — gondola mogła zawadzić o inną skałę. Gromski oglądając napotykane po drodze głazy, przekonał się, że Antarktyda jest zbudowana głównie ze skał krystalicznych, jak bazalty, gnejsy, granity. Skały te pokryte stale lodem mało podlegają niszczącemu działa-niu powietrza i wody.

Antarktyda jest najwynioślejszym kontynentem świata (jego średnia wysokość osiąga około 3000 m nad poziom morza), przeciętym łańcuchami górskimi o szczytach przekraczają-cych 5000 m.

Inżynier Gromski miał sposobność stwierdzić ten fakt w parę godzin zaledwie po szczę-śliwym przebyciu wspomnianego już pasma górskiego. „Polonia”, porwana przyjaznym wia-trem południowo-wschodnim, przeleciała nie więcej niż jakieś sto kilkadziesiąt kilometrów, kiedy kapitan, obserwujący uważnie widnokrąg, zaklął siarczyście.

— Znowu te przeklęte góry przed nami! — zawołał uderzając pięścią w rozłożoną przed nim mapę. — Tym razem będziemy mieli trudny orzech do zgryzienia. Szybujemy na pułapie 3000 m. a te szczyty, które dostrzegam w kierunku północnym, sterczą przynajmniej o 1000 m wyżej. Są one najeżone licznymi iglicami i zębatymi turniami, o które bardzo łatwo możemy się rozbić. Musisz pan, inżynierze, zawczasu postanowić, co jeszcze mamy do wyrzucenia, jeżeli w ogóle chcemy ocalić nasz statek powietrzny. Wszak dzieli nas od morza jakieś 800 km tej straszliwej pustyni lodowej, przestrzeń ta przy naszych ubogich środkach jest całkiem niemożliwa do przebycia. Jeżeli więc będziemy zmuszeni wylądować na stokach tych wyniosłości, to jesteśmy już zgubieni bez ratunku.

— Musimy ją przebyć, kochany kapitanie. Puszczę na chwilę silnik w ruch, ażeby wybrać jakąś przełęcz, przez którą łatwiej się przedostaniemy na tamtą stronę łańcucha gór-skiego. Co zaś do przedmiotów, które jeszcze możemy poświęcić, to nie ma żadnego wyboru. Proszę cię, kapitanie i sterniku, odłóżcie na bok cokolwiek żywności, namiot i kołdry, a poza tym pozbyć się musimy wszystkiego. Możemy także odrąbać część poręczy naszej gondoli, co ujmie także kilkanaście kilogramów ciężaru.

Sternik i kapitan pośpieszyli spełnić to rozpaczliwe postanowienie Gromskiego, zdawali bowiem sobie sprawę, że idzie tu o ich życie. Kiedy już skończono segregowanie przedmio-tów, góry znajdowały się o kilkanaście kilometrów zaledwie od sterowca. Inżynier wypatrzył szeroką przełęcz, puścił na kilka minut w ruch śmigło i „Polonia” znalazła się naprzeciwko bramy, która się przed nią otworzyła. Lecz, niestety, wysokość progu tej bramy wynosiła jeszcze jakieś 300 m.

— Wyrzucajcie już balast! — zakomenderował Gromski zatrzymując motor, ażeby oszczędzić bezcennej benzyny.

 

Date: 2016-02-19; view: 368; Нарушение авторских прав; Помощь в написании работы --> СЮДА...



mydocx.ru - 2015-2024 year. (0.005 sec.) Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав - Пожаловаться на публикацию