Главная Случайная страница


Полезное:

Как сделать разговор полезным и приятным Как сделать объемную звезду своими руками Как сделать то, что делать не хочется? Как сделать погремушку Как сделать так чтобы женщины сами знакомились с вами Как сделать идею коммерческой Как сделать хорошую растяжку ног? Как сделать наш разум здоровым? Как сделать, чтобы люди обманывали меньше Вопрос 4. Как сделать так, чтобы вас уважали и ценили? Как сделать лучше себе и другим людям Как сделать свидание интересным?


Категории:

АрхитектураАстрономияБиологияГеографияГеологияИнформатикаИскусствоИсторияКулинарияКультураМаркетингМатематикаМедицинаМенеджментОхрана трудаПравоПроизводствоПсихологияРелигияСоциологияСпортТехникаФизикаФилософияХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника






Jak wyglĄda cudo techniki.





 

James nie posiadał się z radości na myśl, że niebawem ujrzy znów lody podbiegunowe, do których ciągnęła go jakaś nieprzeparta siła.

— Jaka szkoda, że to już wrzesień — mówił. — Moglibyśmy wyruszyć za parę tygodni, lecz niebawem zima się tam zacznie na dobre i rtęć pewnie zamarznie.

— Tam? — zagadnął inżynier. — Chyba zatem mówisz pan o biegunie północnym?

— Ależ tak! Zanim byśmy się wybrali, byłby już październik albo listopad, a wówczas zaczynają się już w okolicach polarnych siarczyste mrozy i nawet na pańskim balonie nie można by tam wtedy podróżować.

— Masz słuszność, sterniku.

— Więc musimy czekać co najmniej osiem miesięcy! Tam do licha, nie wytrzymam chyba tak długo!

— Jeżeli ci tak pilno, kochany sterniku — rzekł z uśmiechem inżynier — to możemy urządzić wyprawę do bieguna za miesiąc albo za dwa najwyżej.

— A przecież przyznał pan przed chwilą, że mrozy uniemożliwiłyby nam jazdę nawet na pańskim balonie.

— Zapominasz pan, że ziemia ma dwa bieguny. Zgadzam się na to, że podróż do biegu-na północnego jest niemożliwa, chyba żebyśmy wystartowali za parę dni. Ale przecież rozu-miesz pan dobrze, że przygotowania do takiej wyprawy zajęłyby nam co najmniej kilka tygo-dni czasu. Inaczej jednak mają się sprawy, jeżelibyśmy się zdecydowali na biegun południo-wy, gdyż na tamtej półkuli pory roku przypadają odwrotnie aniżeli tutaj. Obecnie panuje tam wiosna.

Sternik słuchał tego wszystkiego z rozwartymi szeroko ustami; zacny marynarz rzeczy-wiście zupełnie zapomniał, że ziemia ma dwa bieguny. Myślał ciągle i wyłącznie o biegunie północnym i do niego tylko, jak dotychczas, pragnął dotrzeć.

— Trzeba ci wiedzieć, mój stary — ciągnął dalej inżynier — że wielki ląd południowy, zwany Antarktydą albo inaczej Ziemią Południową, jest to może najciekawszy zakątek kuli ziemskiej, a jak dotąd — bardzo mało zbadany. Olbrzymi ten kontynent, którego obszar ró-wna się niemal dwukrotnej powierzchni Australii, kryje w sobie mnóstwo tajemnic, które dopiero za lat kilkanaście albo kilkadziesiąt doczekają się wyjaśnienia. Dość, gdy powiem, iż wybrzeża tego lądu, ukryte pod grubą warstwą lodu, są prawie zupełnie nie znane. Jak pan sądzisz, kapitanie, czy nie miałoby to ogromnego znaczenia dla nauki, gdybyśmy okrążyli szczęśliwie tajemniczą Antarktydę, porobili mnóstwo zdjęć fotograficznych z lotu ptaka, które potem razem złączone dałyby nam dość wierny obraz konturów wybrzeży Antarktydy. Gdyby nam się to udało, moglibyśmy w razie sprzyjających warunków dotrzeć także do samego bieguna, tam pozostać przez parę tygodni, a o ile by nam na to pozwolił nasz balon, wrócilibyśmy przecinając Ziemię Południową w poprzek. Jak pan się na to zapatruje, szano-wny kapitanie? — dodał zwracając się do Forda.

— Muszę przyznać panu zupełną słuszność, że daleko ważniejszą rzeczą dla nauki w ogóle, a geografii w szczególności, jest dokładne zbadanie okolic polarnych aniżeli sam goły fakt dotarcia do bieguna. Antarktyda kryje, jak dotychczas, w swym łonie wiele tajemnic, któ-re dla dobra wiedzy należałoby wyjaśnić. Znajdą się tam okolice całkiem jeszcze nie znane, gotów byłbym zatem wziąć udział w tego rodzaju podróży, gdyż jestem głęboko przekonany, że zdobylibyśmy pokaźne żniwo naukowe. Rzetelny uczony, a ja pragnąłbym się do tego grona zaliczyć, nie powinien mieć na względzie osobistych ambicji, lecz jedynie wiedzę.

— Jeżeli zatem mamy jednakowe poglądy na te sprawy, kochany kapitanie, to udajmy się na Antarktydę, co nam się sowicie opłaci. Jednakże nie dość jest posiadać dobry statek powietrzny, należy jeszcze rozporządzać znacznymi sumami pieniężnymi, związanymi z po-dobnego rodzaju podróżą. Spodziewam się w przyszłości sprzedać korzystnie patenty na mój wynalazek, na razie jednak wszystkie moje środki poszły na koszty zbudowania „Polonii”. Czy pan, kapitanie, znalazłbyś środki na pokrycie kosztów antarktycznej ekspedycji nauko-wej? Żeby można było gdzieś pożyczyć konieczne na wyprawę fundusze, to później, kiedy sprzedam patent na aerostat, moglibyśmy te pieniądze zwrócić.

— Przeznaczę na nasz wspaniały cel wszystkie swoje oszczędności. To jednak, niestety, nie wystarczy. Resztę potrzebnej nam kwoty trzeba będzie pożyczyć. Nie sprawi to nam chyba dużych trudności; pański wynalazek będzie najlepszą gwarancją, że pieniądze zostaną zwrócone. Zajmie to nam tylko trochę czasu.

Inżynier wyciągnął serdecznie rękę i uścisnął mocno dłoń kapitana.

— Dziękuję, zacny marynarzu. Wobec tego, że będzie nas tylko trzech, koszty nie będą chyba zbyt wysokie. A zatem idzie tylko o powzięcie nieodwołalnego postanowienia.

— Już je powziąłem — odparł po prostu kapitan.

— I ja także, do kroćset! — zawołał sternik. — Wprawdzie nigdy w życiu nie latałem, ale cóż, u licha, nie mogę być takim zatwardziałym konserwatystą. Zostanę więc na starość żeglarzem powietrznym, chociaż nie bez żalu rozstaję się z myślą o zwyczajnym okręcie, jakim był nasz poczciwy „Narwal”.

— Nie potrzebujesz za to, sterniku, rozstawać się z morzem. Zamiast pływać po jego powierzchni, będziesz nad nim leciał. Ot i cała różnica. Co zaś do kołysania i tym podobnych przyjemności marynarskich, to zażyjesz ich do woli i na statku powietrznym. Zresztą, jak wiesz z doświadczenia, pływać po lodzie najlepszy okręt nie potrafi. Musisz więc raz na zawsze pożegnać się z żaglowcem czy z parowcem, jeśli pragniesz podróżować po Oceanie Lodowatym.

— Święta racja, inżynierze — odparł markotnie sternik. — Dlatego też godzę się towarzyszyć panom w podróży na tym pięknym balonie, chociaż wstyd mi przyznać, że jak żyję, nie siedziałem w tego rodzaju łódce.

— Zanim wyruszymy w naszą podróż, postaram się zrobić z ciebie, kochany Jamesie, aeronautę — żeglarza powietrznego. A i kapitan musi zaznajomić się bliżej z moją „Polonią”. Zrobimy małą wycieczkę napowietrzną, która będzie dla was swojego rodzaju ćwiczeniem praktycznym. Musicie się dokładnie obznajomić z wadami i zaletami mojego statku, ażeby w razie potrzeby jeden mógł zastąpić drugiego. Co do sternika, znajdzie on dla siebie odpowie-dnie zajęcie, gdyż ściśle rzeczy biorąc, pomiędzy statkiem zwyczajnym a balonem porusza-nym śrubą, tak jak parowiec, istnieje tylko różnica co do wagi, odpowiadająca różnicy ciężaru gatunkowego między wodą a powietrzem. Aerostat musi posiadać silnik, tak jak każdy statek, aby nie być igraszką prądów atmosferycznych, może on walczyć z wiatrem tylko w takim razie, jeżeli szybkość jego własna, czyli szybkość w spokojnym powietrzu, jest większa od szybkości wiatru; w tym ostatnim wypadku balon może posuwać się nawet pod wiatr, czyli, inaczej mówiąc, można takim statkiem powietrznym dowolnie kierować. Właściwie zadania te rozwiązali w 1884 roku Francuzi Renard i Krebs. Udało im się bowiem powrócić na swoim poruszanym elektrycznością balonie do punktu, z którego wyruszyli, pomimo to, iż mieli do czynienia z wiatrem wiejącym z szybkością kilku metrów na sekundę. Cały sekret kierowania balonami polega na tym, że muszą one posiadać odpowiednie kształty, takie jak moja „Polo-nia”, i dostatecznie silny motor, który by im pozwalał zwalczać wiatry wiejące z szybkością 20-30 m na sekundę. Z orkanami nigdy mierzyć się one nie będą mogły, boć i najlepsze okręty giną podczas wielkich burz na oceanie. Lecz podczas najczęściej trafiającego się stanu pogody mogłyby one poruszać się w obranym kierunku.

Obecnie, dzięki niesłychanemu rozwojowi żeglugi napowietrznej, potrafimy budować niezmiernie silne a lekkie motory benzynowe, które ważą nie więcej jak kilogram na konia parowego. Użyty przeze mnie silnik rozwija sprawność 1500 koni parowych i daje mojemu balonowi szybkość dostateczną do opierania się nawet dość silnym wiatrom. Oszczędzając niepotrzebnego przeładowania gondoli i biorąc na pokład tylko trzy osoby, mogę, według mo-ich obliczeń, przelecieć przestrzeń do 5000 km, naturalnie w spokojnym powietrzu. Sprawa ma się daleko gorzej, jeżeli wypadłoby nam żeglować pod silny wiatr. W takim wypadku ilość kilometrów, jaką mógłby przelecieć balon, zmniejszyłaby się bardzo znacznie. Wiesz z doświadczenia, kochany sterniku, że nawet parowcom trudno jest poruszać się pod silny wicher. W okolicach podbiegunowych i na znaczniejszych wysokościach nad morzem prądy powietrzne bywają bardzo silne. W tym leży główne niebezpieczeństwo, jakie nam będzie groziło w naszej podróży do Antarktydy. Niestety, wiadomo już, że panują tam częste burze i niesłychanie gwałtowne wichry, z którymi daremnie byśmy usiłowali walczyć. Musimy więc liczyć na szczęśliwą gwiazdę i wykorzystać krótkie przerwy pomiędzy burzami, ażeby do-trzeć do wytkniętego celu.

Widzicie zatem, moi zacni towarzysze, że nie ukrywam bynajmniej przed wami ryzyka, na jakie się wszyscy mamy narazić. Ponadto muszę zaznaczyć, że pomimo bardzo gęstej po-włoki gaz zawarty w balonie zanieczyszcza się powietrzem i jego siła nośna maleje. Mamy więc do rozporządzenia co najwyżej sześć do ośmiu tygodni czasu, po czym „Polonia” nie zdoła nas już udźwignąć. Cała nasza wyprawa nie może zatem trwać dłużej niż dwa miesiące. Jeżeli nie osiągniemy celu przed tym terminem, czekałby nas przymusowy pobyt wśród pustyń lodowych, czego ani sobie, ani wam nie życzę. Miejmy jednak nadzieję, że szczęście nam będzie sprzyjało, tak jak wszystkim odważnym. Audaces fortuna iuvat *, nieprawdaż?

— Co do mnie, zaryzykuję nawet dwie zimy podbiegunowe! — zawołał sternik. — Chociaż co prawda miałem w czasie ostatniej wyprawy odmrożone obie nogi i niewiele bra-kowało, żebym został kaleką. Obecnie jednak czuję się na siłach odbywać podróż nawet pie-chotą po lodzie, jeżeli będzie potrzeba.

— Mój balon — mówił dalej Gromski — jest, jak panowie widzicie, dość wielki, skutkiem tego opór powietrza jest dlań stosunkowo słabszy niż ten, jaki muszą pokonywać małe balony tego kształtu. Zbliżcie się, panowie, jeżeli nie macie nic przeciwko temu, to urządzimy małą wycieczkę korzystając z całkiem spokojnego powietrza.

Kapitan Ford i sternik wysłuchawszy z wytężoną uwagą objaśnień Gromskiego przypa-trywali się aerostatowi z wzrastającą ciekawością.

W istocie, przedstawiał się on imponująco. Olbrzymie jego wrzecionowate ciało unosiło długą, lekką gondolę, która stanowiła niemal jedno ciało z balonem. Na pierwszy rzut oka materiał, z którego zrobiono balon, był podobny do metalu; wklęśnięcia jednak, powodowane przez wiatr, dowodziły, że to tkanina.

— Z czego sporządziłeś pan swój balon? — zapytał Ford. — To nie jest ani jedwab, ani kitajka.

— Jedwab, panie, pokryty lakierem ściśle przylegającym. Na powierzchni lakieru osa-dziłem cieniuchną warstewką aluminium, która, śmiało twierdzę, prawie wcale nie przepu-szcza gazu. Hel może pozostawać wewnątrz mego balonu, jak rzekłem, przez kilka tygodni. Inaczej nie zgodziłbym się na odbycie podróży do Antarktydy.

No, ale siadajmy; sami zobaczycie, jak się leci tym powietrznym statkiem.

To rzekłszy Gromski zajął miejsce przy maszynie.

— Panie kapitanie, musisz się zaznajomić z kierowaniem aerostatu, siądź więc obok mojego sternika i przyglądaj się bacznie. Jest to, jak widzisz, koło podobne do tego, jakie masz u kierownicy samochodu lub na okręcie. W gruncie rzeczy istnieje niewielka różnica między balonem a łodzią z motorem. Nieco kłopotu będziesz miał, jak sądzę, z utrzymywa-niem się na pożądanej wysokości i z zachowaniem poziomego położenia. Istnieją bowiem w powietrzu pewne prądy wstępujące i zstępujące, które mogą wyprowadzić balon z równowa-gi. Jeżeli na przykład dziób naszego balonu będzie się pochylał ku dołowi, trzeba natychmiast za pomocą steru wysokościowego wyrównać go. Zdarza się też odwrotnie, że rufa balonu idzie w dół. Mam jednak nadzieję, że niebawem, dzięki wskazówkom mojego towarzysza, zdobędziesz pan, jako wytrawny marynarz, sztukę kierowania aerostatem. Inaczej we trzech nie moglibyśmy odważyć się na tak daleką i niebezpieczną podróż. Nawet James musi się wy-kształcić w tym kierunku. Jako sternik, będzie robił szybkie postępy. Prócz tego każdy z nas musi być mechanikiem. Kilkanaście próbnych wzlotów wystarczy, jak sądzę.

Pomocnik inżyniera, także Polak, był to młody, muskularny mężczyzna. Pracował on od paru lat z Gromskim i był równie jak on zapalony do spraw żeglugi powietrznej. Gromski

 

* Audaces fortuna iuvat (łac.) — odważnym los sprzyja.

wiele zawdzięczał jego wiedzy i pomysłowości. W czasie nieobecności głównego kierownika warsztatów on miał go zastępować.

— Jeżelibym przypadkiem nie wrócił — rzekł Gromski z uśmiechem — inżynier Jelski odtworzy mój aerostat.

— Włos nam z głowy nie spadnie, inżynierze! — zawołał pełen niezachwianej wiary James.

Ford usadowił się wygodnie na fotelu u kierownicy. Obok niego czuwał inżynier Jelski, gotów naprawić każdy błąd popełniony przez kapitana.

— Niech pan wyobrazi sobie, że kieruje statkiem parowym. Ja będę się zajmował sterem wysokości, żeby pan miał do czynienia z jednym tylko kierunkiem poziomym — powiedział uprzejmie.

Ford nieśmiało położył dłonie na kierownicy. Gromski zajął miejsce przy motorze. James miał poruczone baczyć na wszystko, a w szczególności manewrować kurkami, przez które gorące gazy spalinowe z silnika wchodziły do rur rozgałęzionych wewnątrz aerostatu. Gromski dał mu potrzebne objaśnienia.

— Otwórz kran, Jamesie — rzekł — trzeba nam pewnej siły wzlotu, żeby się wznieść na jakieś 200 m. Baczność! — zawołał na swoich ludzi, którzy w liczbie trzydziestu przytrzy-mywali linami aerostat.

„Polonia”, tak się bowiem zwał balon, kołysała się w podmuchach lekkiego wiatru na wielkim placu, opodal hangaru, który stanowił jej zwykłą siedzibę. Przez kilka minut warcza-ło śmigło. Kiedy już ciepłe gazy spalinowe dostatecznie ogrzały gaz i balon zaczął rwać się w górę, Gromski krzyknął:

— Puszczać!

Ludzie uwolnili balon, który od razu zaczął przeć w górę i łatwo wzniósł się ponad oko-liczne domy, kominy i drzewa. Kiedy znalazł się na wysokości 150 m nad placem, Gromski zawołał:

— Kapitanie, prosto na północ!

Gdyby nie to, że mechanik miał połączenie telefoniczne ze sternikiem, łoskot maszyny nie pozwoliłby usłyszeć tego rozkazu. Lecz mając słuchawki na uszach Ford doskonale rozu-miał każde słowo.

Balon mijał szybko park należący do willi inżyniera, niebawem przeleciał ponad inną willą, potem nad łąką; drzewa zdawały się chyżo uciekać ku wielkiemu zbiorowisku domów przykrytych szarym całunem dymu, rozpraszającego się w przezroczystym powietrzu ponad wysokimi kominami fabryk. Było to Chicago. Z dala, poza nim błyszczała jaskrawo w pro-mieniach słońca wspaniała płaszczyzna jeziora, upstrzona parowcami i barkami; dalej jeszcze rysowała się we mgle linia przeciwnego brzegu. Aerostat, płynąc ciągle pod wiatr wiejący z szybkością kilku metrów z północo-wschodu równolegle do linii kolei żelaznej, niebawem dopędził poranny pociąg osobowy idący do San Francisco.

James, wychylony z łódki, przesyłał ironiczne ukłony wyglądającym przez okna pasaże-rom. Odpowiedziano mu okrzykami. Niebawem aerostat prześcignął pociąg; jego długi, czar-ny cień ślizgał się po polach. James śmiał się widząc, jak pracujący farmerzy podnosili głowy i ścigali wzrokiem balon, a pasące się na polach bydło, przestraszone, uciekało lub zbierało się w stada jakby dla obrony przed wrogiem. Ford od czasu do czasu obracał koło sterowe i aerostat, powolny jego życzeniu jak koń dobrze wytresowany, zbaczał natychmiast w prawo lub lewo, przelatując ponad drzewami, skałami i rozpadlinami. Przeszkody nie istniały dla niego. W tej chwili słońce zaszło poza chmurę, gaz w balonie, nie podlegając działaniu jego ciepłych promieni, począł zmniejszać swą objętość; łódka prawie dotykała wierzchołków drzew.

— Należy wyrzucić jakiś ciężar! — zawołał zaniepokojony kapitan.

— Pozwól pan! — przerwał mu inżynier. — Nie możemy zawsze liczyć na balast, tym bardziej że zabieram go bardzo niewiele. Poradzimy sobie inaczej. Gaz skurczył się, więc trzeba go rozszerzyć dodając mu ciepła.

To mówiąc inżynier otworzył kran od drugiej rurki połączonej z motorem i przechodzą-cej do wnętrza balonu.

— Wznosimy się! — wykrzyknął James.

— A tak, wznosimy się! Tym sposobem mógłbym wzlatywać nie wyrzucając wcale balastu. Środka tego jednak używać zamierzam w takim tylko wypadku, kiedy chcę na krótko zwiększyć siłę wzlotu. Teraz zamykam kurek, bo słońce znów zaczyna świecić i gaz rozsze-rza się. Ale czas skończyć tę wycieczkę, kapitanie. Nasz aerostat może wrócić do miejsca, skąd wyruszył, pomimo że teraz ma wiatr trochę z boku. Czy poznajesz pan moją willę, z której wyjechaliśmy przed kwadransem?

— Poznaję ją tylko po topolach.

— Otóż skieruj pan przód łódki na ten punkt.

Ford usłuchał; aerostat opisał łuk i popłynął z wiatrem.

Teraz szybkość jego zwiększyła się o 6 m na sekundę; nasi żeglarze zauważyli to natychmiast z nagłego zmieniania się krajobrazów. Farmy i pola migały i zaraz nikły, aby ustąpić miejsca nowym.

— To mi jazda! — krzyknął James zachwycony. — Inżynierze, wszystkie brygi żaglo-we, wszystkie parowce, nawet transoceaniczne olbrzymy są niczym w porównaniu z twym statkiem powietrznym. Tam do kroćset, prześcignęlibyśmy mewę i albatrosa!

— To jeszcze nic — rzekł inżynier — gdybyśmy mieli silny wiatr, moglibyśmy pędzić dwa razy prędzej.

— Tak — rzekł Ford — jednakże zdaje mi się, że taki balon, jak pański, powinien unikać silnych prądów.

— Zapewne, ale tylko nieprzyjaznych, a korzystać z innych. W każdym razie nie zwy-kłem wznosić się wyżej nad 1000 m; w górnych warstwach atmosfery panują wiatry daleko silniejsze niż przy powierzchni ziemi.

Uważaj pan, mamy płynąć do mojej willi, a słaby wiatr wieje nam z boku i od tyłu nieco. Powinniśmy więc brać się trochę w przeciwną stronę.

Ford, w istocie, znalazł niebawem kąt, pod jakim należało postawić statek, ażeby nie zboczyć z obranej drogi. Balon, mknąc z szybkością przewyższającą 50 km na godzinę, w kilka minut potem znalazł się ponad placem, z którego wyruszył. Inżynier powstrzymał śrubę i wyrzucił linę, którą uchwycili jego ludzie. Aerostat drgał chwilę, po czym umieszczono go w obszernym hangarze.

— Dziękuję panu — rzekł James ściskając z zapałem prawicę inżyniera w swej twardej dłoni. — Póki życia nie zapomnę tej podróży. Dalibóg, nie warto jeździć po lądzie ani po morzu nawet. Od dziś rzucam ocean i, zamiast pływać po nim, przenoszę się w powietrze, czyli, jak to pan nazywa, zostaję żeglarzem powietrznym.

Inżynier, śmiejąc się, zapewnił sternika, że aeronautyka będzie się chlubić nowym swym adeptem *.

Kapitan Ford wyraził w pochwałach swych podobne życzenie, co i James.

Obejrzawszy raz jeszcze wszystkie szczegóły balonu nasi marynarze udali się wraz z Gromskim do willi, gdzie oczekiwało na nich doskonałe śniadanie; Ford zakończył je toastem wzniesionym za zdrowie genialnego wynalazcy.

— Tak, tak — zawołał z zapałem — pański wynalazek pozwoli nauce uczynić olbrzymi krok naprzód!...

 

* Adept — tu: człowiek znający tajniki jakiejś nauki lub sztuki.

 

Date: 2016-02-19; view: 341; Нарушение авторских прав; Помощь в написании работы --> СЮДА...



mydocx.ru - 2015-2024 year. (0.013 sec.) Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав - Пожаловаться на публикацию